Forum Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego Strona Główna Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego
i innych zwolenników WOLNOŚCI
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

[Dziennik]Krytyka małpiego rozumu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego Strona Główna -> Eurowybory 2009
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
adas




Dołączył: 16 Lis 2006
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:32, 21 Lis 2006    Temat postu: [Dziennik]Krytyka małpiego rozumu

Nie jest to felioton autorstwa JKM lecz Rafał Ziemkiewicza(który zresztą sympatyzował się z UPR-em).Uważam że mimo to świetnie on tu pasuje. Very Happy .Jeżeli administrator uważa inaczej niech po prostu skasuje ten wątek.
Cytat:
Jarosław Gowin napisał na łamach „Dziennika" (23.08.06), że PiS trzyma w ręku atut, którego nie wykorzystuje. Miał na myśli grono niezależnych publicystów i naukowców, którzy, sympatyzując z ideami podnoszonymi przez Prawo i Sprawiedliwość, pozostają wobec niego krytyczni i których analizy mogłyby uchronić rządzącą partię przed popełnieniem niejednego błędu. Mogliby, gdyby PiS zwracał na nich uwagę, czego - zdaniem Gowina - nie robi. Jeśli jest tak w istocie, to trzeba dodać, dlaczego PiS może sobie pozwolić na niewykorzystywanie takiego atutu, jakim są jego aktywni w dyskursie publicznym sympatycy. Otóż dlatego, że ma atut jeszcze większy: są nim jego jeszcze bardziej w tym dyskursie aktywni przeciwnicy.
O takich bowiem przeciwnikach, jakich mają Kaczyńscy, każdy polityk może tylko marzyć. Nie chce mi się mnożyć przykładów skrajne nierzetelności w komentowaniu spraw publicznych, a niekiedy nawet - w informowaniu o nich, stosowaniu podwójnej miary wobec politycznych przeciwników i sojuszników, emocjonalnych manipulacji. Robiłem to już kilkakrotnie i mógłbym oczywiście listę znacznie wydłużyć, bo niemal każdy dzień przynosi nowe exempla, ale ich gromadzenie to praca mało satysfakcjonująca. Dość stwierdzić, że codziennie na licznych łamach i w mediach elektronicznych kipi histeryczna nienawiść do „Kaczorów" granicząca z obsesją. Krytykowane jest wszystko, co tylko z ich strony płynie, niekiedy w taki sposób, że na jednym oddechu używa się argumentów logicznie sprzecznych. A największymi, niewybaczalnymi grzechami nowej władzy są oczywiście bliźniactwo, uroda pani prezydentowej oraz sugerowane podobieństwo do PRL, zwłaszcza w jego wydaniu gomułkowskim.

Wspólnota antykaczystów
Wyrazistym przykładem degeneracji „antypisowskiego rozumu" jest codzienny program TVN 24 „Szkło kontaktowe". Stal się on ulubioną audycją zakochanej w sobie „elitki", codziennie naśmiewającej się nie tyle już nawet z nielubianej przez nią władzy ile z „buraków", którzy ją popierają. Oglądam ten program z ciekawością zoologa mimo cierpień, na jakie narażają mnie coraz bardziej wysilone dowcipy jego bywalców, bo wbrew tytułowi stanowi on nie tyle szkło ile zwierciadło. Bynajmniej nie krzywe. Krzywa jest właśnie zbiorowa gęba antykaczyzmu, która odbija się w głosach i SMS-ach widzów.
Cechą zasadniczą tego antykaczyzmu wydaje się tworzenie pewnej wspólnoty; wspólnoty opartej z jednej strony na poczuciu wyższości połączonym z pogardą dla tych, którzy do wspólnoty nie należą, z drugiej - na eskalowaniu poczucia zagrożenia. Niechęć do rządzących polityków korzysta oczywiście z uzasadnień racjonalnych. Często nawet są to zarzuty dające się merytorycznie uzasadnić: rządząca koalicja popełnia dużo błędów. Ale w antykaczyńskim dyskursie nawet rozsądny zarzut z reguły funkcjonuje na zasadach nadających mu zabarwienie groteskowe. Natychmiast zostanie wyolbrzymiony do granic absurdu i poza nie.
Naciągnięcie prawa okrzykiwane jest jego podeptaniem. Zmiana ustawy - niech by i dyskusyjna - zamachem na wolność i demokrację. Dyplomatyczna niezręczność urasta do rangi wykluczenia nas ze wspólnoty cywilizowanych państw, a wątpliwa nominacja personalna daje asumpt do ogłaszania, jeśli nie końca świata, to końca Polski na pewno.
Mnogość i emocjonalna siła zarzutów są tak wielkie, że przestają one właściwie funkcjonować jako konkretne sprawy każda z osobna, a składają się na jeden wielki obraz rządów PiS jako nędzy i rozpaczy. Tym samym stwierdzenie, że są to rządy straszne, zgubne dla Polski i w ogóle, staje się aksjomatem. W dobrym towarzystwie po prostu nie trzeba go udowadniać. Wszyscy ludzie „na pewnym poziomie" wiedzą, że to, co się dzieje, to „jakiś straszny obłęd", „tragedia" i „niszczenie przez uliczny motłoch wszelkich wartości i autorytetów". Wszyscy oni „nie mogą na to patrzeć" i Jak widzą, co się dzieje, to po raz pierwszy w życiu poważnie rozważają wyjazd z kraju". Codziennie oznajmiają tak w mediach sławni artyści, naukowcy i inne autorytety. Gdy ktoś w towarzystwie „na pewnym poziomie" zapyta, ale co właściwie takiego złego Kaczyńscy konkretnie zrobili, zostanie po prostu w mniej lub bardziej dosłowny sposób wyrzucony za drzwi Tym bardziej że na tak zadane pytanie niejeden zajadły wróg Kaczyńskich nie umiałby odpowiedzieć. Niechęć do nich jest dla niego tak oczywista, że nie potrzebuje uzasadnienia.
Niechęć ta staje się warunkiem wstępu na salony, a także przedmiotem pewnej dumy. Jesteśmy przeciw, więc w opozycji. Znaczy się, jesteśmy nonkonformistami. Polski inteligent od zawsze lubi być w opozycji, jeśli niczym to nie grozi, a już szczególnie lubi być nonkonformistą -jeśli oznacza to głoszenie poglądów, z którymi ochoczo zgadzają się wszyscy znajomi. Niechęć do Kaczyńskich, żywiołowe przyjmowanie kpin z nich i podpisywanie się pod każdą ich krytyką pozwala na poczucie przynależności do „dobrego towarzystwa". Do „wspólnoty lepszych".

Straszni ludzie
Wspólnota potrzebuje wroga. Takim wrogiem są oczywiście Kaczyńscy, jest nim Giertych, o dziwo, w stosunkowo najmniejszym stopniu Lepper, który w przeciwieństwie do pozostałych liderów koalicji potrafi zręcznie schodzić z najwygodniejszej dla przeciwników linii ataku. Ale tacy wrogowie nie wystarczają. Wspólnota musi się określić wobec jakiejś liczniejszej grupy. Są nią –jak ujął to nieoceniony Stefan Niesiołowski - „straszni ludzie". „Straszni ludzie" to oczywiście wykonujący polecenia rządzących posłowie, urzędnicy, członkowie ich partii (ma się rozumieć geszefciarze i karierowicze). Ale przede wszystkim to jakaś trudna do zdefiniowania ciemna tłuszcza, którą Kaczyńskim udało się zagospodarować i poprowadzić przeciwko elitom.
Władzę popierają więc „głównie osoby starsze, niewykształcone i pochodzące z małych miejscowości" - takim komentarzem media zwracające się do „dobrego towarzystwa" opatrują prawie każde badanie opinii publicznej. Nie jesteś z nami? To jesteś z nimi, niewykształconymi głupimi staruchami z prowincji. Słowo „prowincja" działa na polskiego inteligenta mobilizująco, bo polski inteligent przeważnie jest inteligentem w pierwszym, najdalej drugim pokoleniu, a więc sam jest z prowincji i ma poważny kompleks z powodu noszonej w butach słomy. Stara się więc mieć właściwe poglądy, żeby mu jej ktoś nie wytknął.
„Straszni ludzie" to oczywiście także „mohery", ulubiony cel kpin. A także „buraki" - symbolicznie użyte w manifestacjach przeciwko wejściu do rządu Leppera. Jednocześnie antykaczyzm coraz chętniej używa argumentu doskonale ze swymi komentarzami do sondaży sprzecznego, dyskredytując zwolenników IV Rzeczypospolitej oskarżeniem, że są młodzi. Adam Michnik w pompatycznej i zupełnie bezsensownej obronie Jacka Kuronia przed zarzutami, których nikt mu nie stawiał, skonkretyzował wroga jako „nieświętych młodzianków z gazet, telewizji i IPN"; w podsłuchanej niegdyś przez „Wprost" prywatnej rozmowie z Jerzym Urbanem był bardziej dosadny, mówiąc o „młodych gnojach". Dał tym sygnał - niezwłocznie przez jego środowisko podchwycony - do demaskowania zwolenników zmian w kraju jako młodych, a więc niedojrzałych, pozbawionych wiedzy, bezmyślnie radykalnych etc. To dość zaskakujące obelgi ze strony formacji, która do niedawna każdego antyglobalistę, zielonego czy innego zadymiarza, byle tylko był z lewicy, rozgrzeszała z ewentualnej przesady frazesem „młodzieńczy idealizm", ale widać pokolenie '68 weszło już w fazę spierniczenia. Choć nawet w tej fazie chętnie żywi się sentymentem do dziarskiej młodzieży wychodzącej na ulice z hasłem: „Giertych do wora, wór do jeziora" (no proszę, postępowa młodzież słyszała coś niecoś o skutecznych metodach walki z „państwem wyznaniowym" uosabianym ongiś przez księdza Popiełuszkę). Obraz spontaniczności tego ruchu psuje tylko, niestety, to, że głównym antygiertychowskim młodzieńcem okazał się Filip Ilkowski, weteran wszelkich możliwych „nowych lewic". Zapewne dlatego, że dotychczasowy dyżurny przywódca postępowej młodzieży Piotr Ikonowicz siedzi w pudle.
Dla zjawiska istotne jest, że wszystkie hasła doskonale cementujące „wspólnotę lepszych" jednocześnie skutecznie odpychają od niej bardzo liczne grupy społeczne. Jeśli atak na Kaczyńskich powiązany jest nierozerwalnie z atakiem na „prowincję" i ludzi „starszych i słabo wykształconych", a jeszcze dołącza się do tego katalogu potępionych „młodych gnojów", to w efekcie "dobre towarzystwo" zostaje ograniczone do grupy bardzo wąskiej, choć opiniotwórczej. Sobie samemu wydaje się ono śmietanką, elitą, redutą zdrowego rozsądku etc. Ale z zewnątrz jawi się jako gromada zadufanych w sobie mędrków. Dalej działa już prosta zasada akcji i reakcji. Im bardziej dominujący w mediach mędrkowie poniżają „buraka", tym bardziej wściekły „burak" gotów jest zagłosować na tych, których mędrek tak nienawidzi. Bez względu na ich błędy. No chyba że te błędy dotkną go bezpośrednio, na przykład rządząca koalicja w zaślepieniu pozbawi go ulubionej niedzielnej wyprawy do supermarketu. Ale krzyk o ordynację wyborczą na pewno na decyzję przeciętnego wyborcy nie wpłynie, zwłaszcza że przecież każda kolejna władza układała ją tak, jak jej było wygodnie.
Do tego czasu „człowiek prosty" (nad którym tak użalał się Miłosz, ale to było w innej epoce, kiedy lud był jeszcze obiektem kultu, a nie drwin salonu) będzie atakowaną w mediach władzę lubił. Po prostu na złość. Przeciętny polski wyborca znacznie chętniej glosuje przeciw niż za - a najchętniej przeciw tym, których postrzega jako wywyższających się ponad niego. Było już dużo czasu, żeby to zauważyć.

Dobre towarzystwo
W ogóle było dużo czasu, żeby pomyśleć, tylko nikomu się nie chciało. Widząc, w i jaki sposób traktują Kaczyńskich niektóre media, doświadczam wrażenia deja vu. Przecież wszystkie te zachowania przerobił już salon w początkach III RP, j w czasie „wojny na górze" i potem, podczas ideologicznego starcia z „głupawymi olszewikami" (określenie Adama Michnika), którzy chcieli lustrować i dekomunizować. Nawet niektóre cele ówczesnego ataku (Kaczyńscy) były te same. Choć zdarzyły się i niezwykłe metamorfozy. Wyszydzany na przeróżne sposoby, włącznie z najbardziej chamskimi, Lech Wałęsa, ówczesne uosobienie „buraka" (kto jeszcze pamięta na przykład koszulki z napisami „bendem prezydentem"?), awansował dzisiaj do roli autorytetu podobnie jak wspomniany już Niesiołowski (w czasach bojów o aborcję i konkordat osoba, wobec której okazywanie niechęci było w tonie więcej niż dobrym i stanowiło czytelny, codzienny sygnał przynależności do "dobrego towarzystwa"). Mechanizm awansu jest prosty obaj żywiołowo okazują niechęć do Kaczyńskich. A zresztą konsekwencja nigdy nie była szczególną cnotą salonu - ot na przykład ci, którzy jeszcze wczoraj robili ze Zbigniewa Herberta wariata, dziś w pierwszym szeregu ruszyli bronić go przed pomówieniami „nieświętych młodzianków".
Jednak to szczegóły. Ogólnie chodzi o to samo: o podział na „ludzi rozumnych" i „oszołomów". Żeby znaleźć wyczerpujący opis zjawiska i polemikę, wystarczy sięgnąć po „Upiorki" Wierzbickiego czyjego „Gnidzi Parnas i cd.", zbiory felietonów Czabańskiego czy Ilowieckiego lub w wersji hardcore po Łysiaka albo Jerzego Roberta Nowaka. Historia się powtarza. I nawet nie można przywołać klasyka przodującej niegdyś ideologii stwierdzeniem, że powtarza się jako farsa coś, co kiedyś było na poważnie, bo właśnie od początku była to farsa.
Farsa, dodajmy, która nie skończyła się dobrze dla nikogo. „Dobremu towarzystwu" udało się ośmieszyć i wyrugować z debaty publicznej „oszołomów", ale jednocześnie wykluczyło się ono samo z polityki, otwierając szeroko drogę postkomunistycznemu cynizmowi zwanemu uprzejmie pragmatyzmem. Kiedy Unia Demokratyczna dostawała w wyborach o wiele mniej głosów, niż się dostać spodziewała, i kiedy potem Unia Wolności została przez wyborców zmieciona ze sceny politycznej na rzecz jawiącej się wtedy jako partia młodych technokratów Platformy Obywatelskiej, we wszystkich komentarzach powtarzały się stwierdzenia, iż partia ta zapłaciła za wizerunek przemądrzałych pyszałków, którzy wszystko wiedzą lepiej. A we wszystkich wypowiedziach jej działaczy słychać było, że ten wizerunek wynikł z postrzegania ich poprzez media, na które nie mieli żadnego wpływu.
Poważnie mówiąc, sądzę, że coś podobnego grozi dziś Platformie Obywatelskiej, która też postrzegana jest jako część zjawiska, na które nie ma wpływu. Bo przecież jej gesty świadczące o współodpowiedzialności za państwo i uszanowaniu dla wspólnoty solidarnościowych korzeni - jak głosowanie za powołaniem CBA i lustracją - giną w ogólnym jazgocie o niszczeniu państwa i autorytetów przez prowincję i nieodpowiedzialną młódź. Bo partia postrzegana jest nie przez swoje dokumenty programowe, ale poprzez występy w mediach - a media wolą zapraszać malowniczego w swym szaleństwie Niesiołowskiego niż Gowina czy Śpiewaka. Bo wreszcie w samej partii zwycięża przekonanie, że trzeba być opozycją „wyrazistą", to znaczy: walić na odlew przy każdej możliwej okazji. W efekcie przekonuje się wyborców, że skoro „Kaczory" takie straszne, to nie ma co głosować na tych, którzy różnią się od nich ledwie niuansami, ale na wyrazistą antytezę - postkomunistów. Tak właśnie zdołało urobić „dobre towarzystwo" wyborców w pierwszej połowie lat 90., ale nikt nie wyciągnął z tego oczywistych wniosków.
Nie wiem zresztą, czy w ogóle może być inaczej. Histeria raz rozpętana dalej rządzi się swoimi prawami, nikt nad nią nie panuje - nie wiadomo nawet, do kogo kierować przestrogi. A histeria antypisowska jest faktem. Można powiedzieć, że zamiast antypisowskiego spora część naszej elity dostała na punkcie Kaczyńskich i rządzącej koalicji małpiego rozumu
.

Rafał A. Ziemkiewicz. Tekst pochodzi z Dziennika, wydanie z 4.09.2006


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
mikkeforapl
Administrator



Dołączył: 02 Paź 2005
Posty: 1537
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 72 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: kilka osób pod jednym nickiem

PostWysłany: Wto 10:26, 21 Lis 2006    Temat postu:

Ziemkiewicz nie tylko sympatyzował, ale wiele lat był członkiem UPR-u.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Andrzej B Jędrzejewski
Gość






PostWysłany: Pią 6:07, 24 Lis 2006    Temat postu:

Przeczytałem tekst Pana Rafała Ziemkiewicza i w zasadzie nie za bardzo rozumiem czy Pan Ziemkiewicz jest zwolennikiem PiS, bo takie wrażenie ogólne doznałem. Ja osobiście jestem anty PiS-owcem i nie lubię ( a nawet bardzo nie lubię) Panów Kaczyńskich a jeszcze bardziej nie lubię jego popleczników partyjnych ( no może z wyjątkiem Pana Marcinkiewicza). Nie lubię PO, SLD,PSL,Samoobrony, Demokraci.pl i tym podobnym bo po prostu są socjalistami a PiS, moim zdaniem dodatkowo faszyzuje.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Czw 13:00, 14 Gru 2006    Temat postu:

Ziemkiewicz faktycznie był działaczem UPR i felietonistą "Najwyższego Czasu". Zaczął on jednak dystansować się od UPR/JKM/Ncz! w czasie, gdy Polska wchodziła do WE, gdyż opowiedział się za Anschlussem. Przestał publikować w organie Korwina i zbliżył się do PO. W 2005r. nawet zagłosował na partię Tuska. Potem publicznie się z tego spowiadał, gdy Platformersi nie podjęli się budowania z PiSem prawicowego rządu. Wówczas RAZ począł sympatyzować z Kaczyńskimi. Widać, że nadal ma on poglądy UPRowskie, tylko się tego wstydzi. Kiedy pójdzie do Canossy i przyzna w mediach, że jedyną partią, której zależy na sanacji kraju, jest Unia Polityki Realnej?
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 8:19, 18 Sty 2007    Temat postu: Przekleństwo Hioba

Przekleństwo Hioba

"HISTORIA CIERPIEŃ BOGOBOJNEGO HIOBA" zaczyna się od słów: "Żył w ziemi Us człowiek imieniem Hiob. Był to mąż sprawiedliwy, prawy, bogobojny i unikający zła. Miał siedmiu synów i trzy córki. Majętność jego stanowiło siedem tysięcy owiec, trzy tysiące wielbłądów, pięćset jarzm wołów, pięćset oślic oraz wielka liczba służby. Był najwybitniejszym człowiekiem spośród wszystkich ludzi Wschodu". Z czego na początek wyciągamy wniosek, że - wbrew wszystkim pisarzom, scenarzystom TV i popularnemu przekonaniu - trafiają się ludzie bogaci, a jednocześnie prawi i sprawiedliwi.

Jak wiemy, Bóg pozwolił Szatanowi pozabijać dzieci i zniszczyć cały majątek Hioba - by przekonać Szatana, że istnieją ludzie, którzy mimo to nie będą Mu złorzeczyć. Potem pozwolił nawet zesłać nań trąd i świerzb. Ale nic nie pomogło: Hiob nadal ufał Bogu. Więc "Pan przywrócił Hioba do dawnego stanu, gdyż modlił się on za swych przyjaciół (...) A teraz Pan błogosławił Hiobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic. Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki. Pierwszą nazwał Gołębicą, drugą Kasją, a trzecią Rogiem Antymonu. Nie było w całym kraju kobiet tak pięknych jak córki Hioba. Dał im też ojciec dziedzictwo między braćmi. I żył jeszcze Hiob sto czterdzieści lat, i widział swych potomków - w całości cztery pokolenia. Umarł Hiob stary i pełen lat".

A teraz wyobraźmy sobie, że po utracie dzieci i majątku Hiob powiedziałby: "Ha-ha! A ja ubezpieczyłem się w »Towarzystwie Asekuracyjnym Ziemi US« - i teraz zainkasuję 1.250.000 srebrnych talarów tytułem odszkodowania! Przezorny zawsze ubezpieczony!".

Nie dyskutując nad działaniem firm asekuracyjnych chcę tu tylko z całą mocą podkreślić, że ubezpieczanie się od czegokolwiek jest najgłębiej sprzeczne z wiarą w Opatrzność Boską. Kto się ubezpiecza - nie jest głęboko wierzącym chrześcijaninem, żydem czy muzułmaninem. Kościół katolicki do XVI wieku jak najsłuszniej zakazywał ubezpieczeń, do dziś nie czynią tego ani muzułmanie ani żydzi-orthodoksi (oni naprawdę wierzą w Boga!).

Firmy ubezpieczeniowe to zaraza bodaj gorsza od związków zawodowych i równouprawnienia kobiet łącznie. Cała nasza cywilizacja zamiera - właśnie wskutek zatrucia propagandą rozmaitych PZU, ZUS-ów i innych takich. ZUS wprawdzie niedługo zbankrutuje, ale inne Harpie mogą to przetrwać...

Państwo nie zdajecie sobie sprawy, ilu to pożytecznych działań nie podjęto tylko dlatego, że "trzeba się ubezpieczyć". Ile razy niższe jest wskutek tego tempo wzrostu gospodarczego, o ile wskutek tego rośnie bezrobocie. To jest naprawdę zaraza!

Ponieważ ostatnio dużo się pisze o "służbie zdrowia, która opiera się na ubezpieczeniu medycznym" (8,5% od zarobków...) podam przykład z ostatnich dni. Oto dwa angielskie hrabstwa postanowiły, że chorych palaczy będzie się przesuwać na koniec kolejki czekających na operację...

... tu odnotowujemy, że w socjalizmie zawsze muszą być kolejki; Np. w kanadyjskiej prowincji Saskatchewan na prostą operację katarakty oka czeka się 18 miesięcy. W Szwecji tylko 13 miesięcy. Prywatnie, oczywiście, można to zrobić tego samego dnia...

... ponieważ palacze "sami są sobie winni" - a palaczom wszystko goi się wolniej; średni pobyt palacza w szpitalu trwa 14 dni, a niepalącego tylko 11!!

Argument jest, oczywiście, kretyński. Jeżeli operujemy ludziom np. kolana, to średni pobyt takiego pacjeta w szpitalu trwa zapewne 3 dni jeśli nie jest on chory na wątrobę - a wśród chorych na wątrobę pobyt ten wydłuża się do 5 dni; czy z tego powodu chorych na wątrobę należy przesuwać na koniec kolejki?!? Proszę wziąć pod uwagę, że choroba wątroby najczęściej pochodzi z picia nadmiernej ilości wina - a pijacy, tak jak palacze, "sami są sobie winni".

Relacjonujący tę sprawę w "Gazecie Wyborczej" p. Wojciech Moskal przytacza przykład znanego przestępcy, p. prof. Antoniego Dziatkowiaka, który w Swojej klinice też straszył palaczy, że nie będzie ich operował (co jest najoczywiściej sprzeczne z przysięgą Hipokratesa - i dlatego nazywam tego "lekarza" - przestępcą). Autor kończy tekst słowami (zapewne własnymi, bo poza cudzysłowem): "Pamiętajmy, że 90 proc. zawałowców to palacze. Za ich leczenie płacimy wszyscy".

Otóż TO!!!

Jeżeli raz się zgodzimy, że za moje leczenie płaci ktoś inny, to gdy tylko zabraknie pieniędzy, ten "ktoś inny" (w praktyce: Minister "Zdrowia"), może odmówić płacenia za moje leczenie!

I to jest NIEUNIKNIONA konsekwencja istnienia systemu ubezpieczeń.

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 8:26, 18 Sty 2007    Temat postu: niech drżą

Janusz Korwin-Mikke: Niech drżą

Środa, 10 stycznia (06:00)

Jak najstarsi (i nie tylko najstarsi...) Czytelnicy "ANGORY" pamiętają, udało nam się zebrać wespół z moim "Najwyższym CZAS-em!" i UPR-em 140 tysięcy podpisów pod żądaniem uchwalenia ustawy przywracającej w Polsce karę śmierci.

Zostało to złożone na ręce ówczesnego v-marszałka Sejmu, p. Stanisława Zająca... i słuch po niej zaginął. Pan marszałek - a także wszyscy, którzy dopomogli do ugrobienia tej inicjatywy - mają obecnie na rękach krew Grażynki z Wałbrzycha; a także krew wszystkich, którzy zostali w tym czasie zamordowani - a nie zostaliby, gdyby mordercy bali się stryczka.

Bo bardzo wielu ludzi się boi.

Lewicowi kaznodzieje wmawiają w nas, że powinniśmy uczyć nasze dzieci, by bały się chodzić po ulicach i bawić się w parkach. To bzdura! Nasze dzieci muszą mieć szczęśliwe i beztroskie dzieciństwo! Muszą ufać ludziom, nie bać się innych, śmiać się i szczebiotać. To mordercy mają się bać, to oni muszą drżeć ze strachu, że kat zaciągnie im pętlę na szyi! I to natychmiast po wyroku - jak uczyniono z Saddamem Husajnem. Nie po 20 latach sądowego handryczenia się - by prawnicy mogli dużo zarobić!

Nam, ludziom normalnym, nie chodzi o karę śmierci za zabójstwo. Jeśli człowiek zabije bliźniego nieumyślnie, w afekcie, w pojedynku czy na wojnie - to, oczywiście, nie powinien być karany surowo albo i w ogóle!! Domagamy się kary śmierci za morderstwo - czyli zabójstwo z premedytacją. Dokładnie tak, jak mówi Bóg w Piśmie Świętym zaraz po wręczeniu nam Dekalogu: "A gdyby ktoś bliźniego swego umyślnie zasadziwszy się, podstępem zabił - i od ołtarza Mego weźmiesz go i zabijesz!".

I - nie ma rady: musimy raz jeszcze zebrać te 100 000 podpisów, by zmusić Parlament do zajęcia się tą sprawą. Próbowałem to zrobić w tej kadencji, ale wykorzystanie tamtych podpisów okazało się formalnie niemożliwe, bo zmieniła się ustawa.

Spróbuję jeszcze, by było szybciej, namówić do tego paru Dostojnych Senatorów. Ale, na wszelki wypadek: zbierajmy!

Niech mordercy drżą!

Druga bulwersująca sprawa to ingres JE Stanisława Wielgusa na stołek Arcybiskupa Metropolity Warszawskiego. Jako ilustrację tego, co napisałem o tym przed tygodniem, zacytuję list do redakcji "Głosu Koszalińskiego" p. Aleksego Maciejczyka z Górawina: "...Teraz też istnieją służby specjalne, które też mają współpracowników i może kiedyś ich również będzie traktować się jak zdrajców. Więc albo mówimy źle o każdej współpracy ze służbami bezpieczeństwa - i nie ma znaczenia, w jakim ustroju - albo nie mówimy nic i do przeszłości nie wracamy".

Prawie tak - ale nie całkiem tak. Bycie donosicielem służb specjalnych jest rzeczą jednak towarzysko wstydliwą.

Jest też, zapewne, koniecznością, by donosiciele istnieli. Jednak nie mogą nimi być osoby zaufania publicznego: księża, senatorowie, posłowie, wysocy urzędnicy państwowi... Niech sobie sprzątaczki grzebią po koszach, niech specjaliści zakładają podsłuchy - ale chcę mieć przekonanie, że senator, arcybiskup czy poseł nie jest kapusiem, że rozmawiam z v-ministrem gospodarki rolnej, a nie z informatorem IV Departamentu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych! Tak nawiasem: Prezydium Senatu gdzieś ugrobiło projekt ustawy nakazującej ministrom NO i SW usunięcie agentów z aparatu państwowego!! Lecę sprawdzić...

Ks. Wielgus nie jest "winien" tego, że współpracował z legalnym organem legalnego państwa - jest winien tego, że DZIŚ kłamał w żywe oczy. Powinien był się przyznać - i pozwolić, by Go oceniono. Wierzę, że Jego działalność nie przyniosła szkód uczciwym ludziom - ale nie podoba mi się, że chciał zająć ważną posadę, ukrywając Swoją przeszłość.

Janusz Korwin-Mikke
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 9:09, 18 Sty 2007    Temat postu: Polityka A. Michnika

Janusz Korwin-Mikke: Polityka A. Michnika

Środa, 3 stycznia (06:00)

Z przyjemnością przeczytałem w "ANGORZE" przedrukowaną z "Trybuny" recenzję książki "Ich przyjaciel Adam" (napisanej przez przyjaciół Adama Michnika), przygotowaną przez p. Zbigniewa Siemiątkowskiego. Tekst ten potwierdza wszystkie moje tezy - sprzeczne z lansowaną przez obecny reżym wizją III Rzeczypospolitej.

Zacytuję tylko trzy zdania: "Nikt też nie analizował motywów (Ozjasza Szechtera, ojca Adama Michnika), gdy jako stary już człowiek zgłaszał akces do Komitetu Obrony Robotnika. Dla tego starego polskiego komunisty KOR był realizatorem jego młodzieńczych ideałów. (...) Przyłączał się do KOR-u z tych samych powodów, dla których pięćdziesiąt lat wcześniej wstępował w szeregi Komunistycznej Partii Polski".

Otóż to!!

KOR - to była (jak sama nazwa wskazuje) komunistyczna jaczejka. I sterowana przez KOR "SOLIDARNOŚĆ" też była organizacją komunistyczną (okresami socjalistyczną, trockistowską, syndykalistyczną, socjal-d***kratyczną itp. - ale zawsze CZERWONĄ). Rozmaici narodowcy wskazywali na to (nie wiem, czemu p. Siemiątkowski pisze o tym z ironią?) - ale byli bezradni. Nie mogliby nic zrobić, gdyby nawet opanowali całe kierownictwo "S", wyrzuciwszy zeń agenturę p. gen. Czesława Kiszczaka - gdyż Czerwoni (świadomie, oczywiście) zarejestrowali "S" jako związek zawodowy - czyli organizację z natury lewicową!!! Gdyby kierownictwo "S" opanowali nawet w całości członkowie UPR - to zostaliby wyrzuceni na najbliższym Kongresie (albo jeszcze wcześniej zostaliby bez członków...). Bo taka jest natura związku zawodowego!!

Związek zawodowy może, oczywiście, budować socjalizm narodowy (jak w III Rzeszy) lub wyznaniowy (jak w Izraelu lub obecnie w III RP) lub chrześcijański (są we Francji "chrześcijańskie związki zawodowe") - ale zawsze socjalizm, czyli ustrój narastającej biedy, niewoli i pogardy dla człowieka.

Władzę Czerwonych obalił był w Polsce p. gen. Wojciech Jaruzelski - internując 25 lat temu zarówno kierownictwo "S", jak i kierownictwo PZPR. I gdyby wtedy poszedł był w ślady śp. Augusta Pinocheta w Chile czy śp. Xiao-Pinga Denga w Chinach - to dziś Polska byłaby znacznie bogatsza od Niemiec. Byłem przekonany, że tak będzie - gdy na gmachu KC PZPR w roku 1985 czy 1986 zobaczyłem hasło: "Więcej Wolności - Więcej Odpowiedzialności!".

Rok wcześniej to hasło widniało na moim podziemnym miesięczniku "Stańczyk". Jest to bowiem hasło skrajnie prawicowe. "Chcesz się nie ubezpieczyć - to się nie ubezpieczaj. Masz Wolność - ale musisz być odpowiedzialny: jak na starość będziesz zdychał pod płotem - to Twój problem!".

Lewica rozumuje odwrotnie: "Nie wolno ci wydawać pieniędzy, na co chcesz - musisz zapłacić składkę emerytalną, zdrowotną itp. Za to możesz być kompletnie nieodpowiedzialny. Przepijesz wszystko - dostaniesz rentę i emeryturę; zachorujesz, bo nie chciało ci się założyć szalika - państwo cię wyleczy; chcesz chlać lub ćpać - odtrujemy cię na koszt podatnika...".

Niestety: p. Generał - dobry żołnierz i chcący jak najlepiej patriota - wiedział tylko, że ma być Porządek; na polityce i gospodarce znał się jak kura na pieprzu i dał się podejść Czerwonym (czy Różowym), którzy obecnie budują euro-socjalizm. Z michnikowską "lewicą laicką" i "kato-lewicą" z koncesjonowanego za komuny "Tygodnika Powszechnego" - na czele. Nie mam pretensji do Adama, że jest Czerwony. Jak ojciec jest Czerwony, to naturalne, że i syn jest Czerwony. Pretensję mam tylko o to, że kłamie - udając, że walczy o Wolność, czyli o Kapitalizm. Chociaż gdy w 1981 roku na SGGW w Warszawie zorganizowano debatę "sił anty-socjalistycznych" - Adam (po długich wahaniach) odmówił był udziału. W tej sprawie chyba tylko ten jeden raz postąpił był uczciwie...

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 9:15, 18 Sty 2007    Temat postu: Dywersyfikacja

Janusz Korwin-Mikke

Dywersyfikacja

Parę miesięcy temu domagałem się - bodaj na łamach "Angory" - dywersyfikacji szkolnictwa (która zresztą już się odbywa, tylko z oporami). Domagałem się np. dysedukacji, domagałem zniesienia przymusu szkolnego – by osobniki nie chcące się uczyć nie obniżały poziomu klasy, wreszcie powiedziałem, że dzieci o obniżonej inteligencji (np. z zespołem Downa), nie powinny chodzić do normalnych klas.

W życiu nie otrzymałem tyle korespondencji – od rodziców dzieci z zespołem Downa, oczywiście. Czułem się tak, jakbym zaproponował zjadanie tych dzieci na śniadanie lub zrzucanie ich ze skały Tajgetu. Bardziej umiarkowani rodzice zarzucali mi tylko ignorancję – że nie zdaję sobie sprawy, jakie to miłe dzieci...

Ale-ż ja ani nie chciałem tych dzieci pożerać na surowo, ani nie twierdziłem, że nie są miłe i sympatyczne!! Tyle, że wśród dzieci – bardzo okrutnych istot, tak nawiasem pisząc - słowo „down” używane jest z dużą dozą pogardy na określenie dzieci o nieco niższym, niż średni, ilorazie inteligencji. Mogę sobie wyobrazić, jak musiałoby cierpieć takie sympatyczne dziecko (prawdziwy "down"!) wyczuwając, że klasa nim – bez jego winy – pogardza.

Jeśli natomiast rodzice twierdzą, że to takie miłe dziecko i oni je bardzo kochają – to jest to argument za tym, by dziecko takie przebywało właśnie w przyjaznym środowisku, gdzie je kochają – a nie w klasie, gdzie musi przeżywać katusze. Chyba, że dziecku z zespołem Downa jest to obojętne? Myślę, że nie.

Jednak powodem, dla którego domagałem się tego, nie było dobro dzieci z zespołem Downa – ostatecznie o ich dobro powinni troszczyć się ich rodzice, a nie ja – lecz dobro innych dzieci, zmuszanych do przebywania w klasie z dzieckiem – niekoniecznie prawdziwym „downem”. A piszę to, bo właśnie przeczytałem w „Gazecie Polskiej” artykuł znakomitego popularyzatora nauki, p. Jarosława Grzędowicza - o tym, jak próbowano (nie bez powodzenia) uczyć mówić szympansy i delfiny. Oto fragment:

„Małżeństwo uczonych, Lella i Winthrop Kellogowsie, adoptowali nawet małą szympansiczkę Guę, zamierzając ją wychowywać z własnym dzieckiem, będącym w tym samym wieku. Efekt był nieoczekiwany. Szympansiczka nie zrobiła się od tego mądrzejsza, natomiast syn państwa Kellogów zaczął rozwijać się wolniej, adaptując do swej małpiej siostry”.

Zdanie „Efekt był nieoczekiwany” należy oczywiście czytać: „Efekt był nieoczekiwany przez pp. Kellogów – i innych idiotów”. W rzeczywistości był jak najbardziej oczekiwany – z tym, że poziom umysłowy szympansiczki zapewne nieco się podniósł („Z kim przestajesz, takim się stajesz”) - tyle, że była to różnica trudno zauważalna.

Dawniej przeciętny człowiek po szkole podstawowej używał ok. 800 słów (człowiek bardzo wykształcony zna ok. miliona – ale używa na co dzień tylko ok. 7000). Dziś w wyniku wyłączenia selekcji naturalnej, działania przymusu szkolnego i telewizji, przeciętniak używa 450 – na ogół co najwyżej dwu- trzy-sylabowych.

Są jednak dzieci niezdolne do opanowanie więcej, niż 200 słów. Jeśli ktoś każe mi być dumnym, że używają niemal maksymalnej liczby, bo 195 – bo gdyby nie przebywanie w klasie z dziećmi normalnymi, to używałyby tylko 160 – to odpowiadam, że to właśnie (po części przynajmniej) dlatego ludzie normalni już nie używają 800 tylko 450. I nie jest to cena, jaką warto zapłacić – bo los naszego państwa zależy od dziesiątków ludzi bardzo wybitnych, tysięcy zdolnych, milionów przeciętnych – a ten milion niezdolnych mnie zupełnie nie interesuje.

Co, oczywiście, nie oznacza, że nie ma ludzi, których on interesuje. I bardzo dobrze!

I niech te dzieci oglądają w TV ludzi mądrych, a nie „Kiepskich”! Ci mądrzy, od tego, że są oglądani w TV, zapewne nie zgłupieją!

Natomiast przebywając z głupszymi od siebie - głupieją.

Dlatego klasy powinny być dobierane wedle poziomu uczniów - a nie "jak leci". Bo wtedy jedni nabawiają się kompleksów - a drudzy głupieją.

Liczy się nie tylko inteligencja, ale i kultura, pozycja materialna (jak źle czują się dzieci biedne gdy większość planuje studniówkę po 200 zł od głowy...) itp. I nie państwo powinno to ustalać - lecz szkoły powinny być całkowicie prywatne.

I juz rodzice i właściciele znakomicie się sami podobierają!!

Jakoś w knajpach ludzie dobierają się sami?

A jeśli ktoś chce ryzykować, że będą się na niego oglądać gdy będzie postępował niezdarnie - jego wola!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 9:17, 18 Sty 2007    Temat postu: Dywersyfikacja

Janusz Korwin-Mikke

Dywersyfikacja

Parę miesięcy temu domagałem się - bodaj na łamach "Angory" - dywersyfikacji szkolnictwa (która zresztą już się odbywa, tylko z oporami). Domagałem się np. dysedukacji, domagałem zniesienia przymusu szkolnego – by osobniki nie chcące się uczyć nie obniżały poziomu klasy, wreszcie powiedziałem, że dzieci o obniżonej inteligencji (np. z zespołem Downa), nie powinny chodzić do normalnych klas.

W życiu nie otrzymałem tyle korespondencji – od rodziców dzieci z zespołem Downa, oczywiście. Czułem się tak, jakbym zaproponował zjadanie tych dzieci na śniadanie lub zrzucanie ich ze skały Tajgetu. Bardziej umiarkowani rodzice zarzucali mi tylko ignorancję – że nie zdaję sobie sprawy, jakie to miłe dzieci...

Ale-ż ja ani nie chciałem tych dzieci pożerać na surowo, ani nie twierdziłem, że nie są miłe i sympatyczne!! Tyle, że wśród dzieci – bardzo okrutnych istot, tak nawiasem pisząc - słowo „down” używane jest z dużą dozą pogardy na określenie dzieci o nieco niższym, niż średni, ilorazie inteligencji. Mogę sobie wyobrazić, jak musiałoby cierpieć takie sympatyczne dziecko (prawdziwy "down"!) wyczuwając, że klasa nim – bez jego winy – pogardza.

Jeśli natomiast rodzice twierdzą, że to takie miłe dziecko i oni je bardzo kochają – to jest to argument za tym, by dziecko takie przebywało właśnie w przyjaznym środowisku, gdzie je kochają – a nie w klasie, gdzie musi przeżywać katusze. Chyba, że dziecku z zespołem Downa jest to obojętne? Myślę, że nie.

Jednak powodem, dla którego domagałem się tego, nie było dobro dzieci z zespołem Downa – ostatecznie o ich dobro powinni troszczyć się ich rodzice, a nie ja – lecz dobro innych dzieci, zmuszanych do przebywania w klasie z dzieckiem – niekoniecznie prawdziwym „downem”. A piszę to, bo właśnie przeczytałem w „Gazecie Polskiej” artykuł znakomitego popularyzatora nauki, p. Jarosława Grzędowicza - o tym, jak próbowano (nie bez powodzenia) uczyć mówić szympansy i delfiny. Oto fragment:

„Małżeństwo uczonych, Lella i Winthrop Kellogowsie, adoptowali nawet małą szympansiczkę Guę, zamierzając ją wychowywać z własnym dzieckiem, będącym w tym samym wieku. Efekt był nieoczekiwany. Szympansiczka nie zrobiła się od tego mądrzejsza, natomiast syn państwa Kellogów zaczął rozwijać się wolniej, adaptując do swej małpiej siostry”.

Zdanie „Efekt był nieoczekiwany” należy oczywiście czytać: „Efekt był nieoczekiwany przez pp. Kellogów – i innych idiotów”. W rzeczywistości był jak najbardziej oczekiwany – z tym, że poziom umysłowy szympansiczki zapewne nieco się podniósł („Z kim przestajesz, takim się stajesz”) - tyle, że była to różnica trudno zauważalna.

Dawniej przeciętny człowiek po szkole podstawowej używał ok. 800 słów (człowiek bardzo wykształcony zna ok. miliona – ale używa na co dzień tylko ok. 7000). Dziś w wyniku wyłączenia selekcji naturalnej, działania przymusu szkolnego i telewizji, przeciętniak używa 450 – na ogół co najwyżej dwu- trzy-sylabowych.

Są jednak dzieci niezdolne do opanowanie więcej, niż 200 słów. Jeśli ktoś każe mi być dumnym, że używają niemal maksymalnej liczby, bo 195 – bo gdyby nie przebywanie w klasie z dziećmi normalnymi, to używałyby tylko 160 – to odpowiadam, że to właśnie (po części przynajmniej) dlatego ludzie normalni już nie używają 800 tylko 450. I nie jest to cena, jaką warto zapłacić – bo los naszego państwa zależy od dziesiątków ludzi bardzo wybitnych, tysięcy zdolnych, milionów przeciętnych – a ten milion niezdolnych mnie zupełnie nie interesuje.

Co, oczywiście, nie oznacza, że nie ma ludzi, których on interesuje. I bardzo dobrze!

I niech te dzieci oglądają w TV ludzi mądrych, a nie „Kiepskich”! Ci mądrzy, od tego, że są oglądani w TV, zapewne nie zgłupieją!

Natomiast przebywając z głupszymi od siebie - głupieją.

Dlatego klasy powinny być dobierane wedle poziomu uczniów - a nie "jak leci". Bo wtedy jedni nabawiają się kompleksów - a drudzy głupieją.

Liczy się nie tylko inteligencja, ale i kultura, pozycja materialna (jak źle czują się dzieci biedne gdy większość planuje studniówkę po 200 zł od głowy...) itp. I nie państwo powinno to ustalać - lecz szkoły powinny być całkowicie prywatne.

I juz rodzice i właściciele znakomicie się sami podobierają!!

Jakoś w knajpach ludzie dobierają się sami?

A jeśli ktoś chce ryzykować, że będą się na niego oglądać gdy będzie postępował niezdarnie - jego wola!
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 9:19, 18 Sty 2007    Temat postu: Nadchodzą święta

Janusz Korwin-Mikke

Nadchodzą święta...

... i już w kilka tygodni po Nowym Roku będziemy wiedzieli: czy obecnej ekipie rządzącej - jaka jest, taka jest, ale próbuje - udało się rozbić potęgę Wojskowych Służb Informacyjnych - czy nie? Szkoda, że nie dostaniemy tego jako prezentu pod choinkę...

Oczywiście: zawsze powstaje pytanie, czy nie wpadamy z deszczu pod rynnę. Ci z Państwa, którzy myślą o polityce całościowo, zauważyli niewątpliwie, że półtorej roku temu chłopaki z WSI donosili o kantach chłopaków z ABW - z wzajemnością. dziś NIC nie słychać o aferach ABW. Pytanie: czy ABW, pozbawiona donoszącego na nią konkurenta, nie będzie kradła więcej, niż półtorej roku temu ABW i WSI łącznie...

Zobaczymy. Bądźmy optymistami...

Nie ulega wątpliwości, że afera z seksem w Samoobronie (podobnie jak z paleniem swastyk przez chłopaków z LPR) to robota chłopaków z b. WSI, którzy liczą na rozwalenie koalicji przed wejściem w życie Ustawy Lustracyjnej II. Trzeba podziwiać potęgę prasy będącej do dyspozycji WSI: był to huraganowy ogień, stwarzający pozory afer tam, gdzie ich przecież w ogóle nie było. Gdy człowiek wyłączy ekran Ogłupiacza, poczyta np. "Ogniem i Mieczem" - to po pół godzinie stwierdzi: "Jesus-Maryja? O czym oni mówią? Że jeden pan przespał się z jakąś panią? Nawet w jasyr jej nie wziął?" - i wróci do czytania.

Jeśli człowiek chce być przy zdrowych zmysłach, to KONIECZNIE powinien wyłączyć telewizor.

Polski super-magiel powiatowy wie już o sex-aferze wszystko: przed pobraniem próbki DNA dziecko zamieniono (dlatego p. Aneta Krawczyk starannie zasłaniała córeczce twarz); zamieniła dlatego, że "Samoobrona" dała Jej więcej pieniędzy, niż "Gazeta Wyborcza"; ojczulek Lepper przejrzał jednak całą aferę rentgenowskim okiem i wyrzucił WCzc. Stanisława Łyżwińskiego z partii - mimo, że okazał się być "niewinny".

O, właśnie: ja nie rozumiem, dlaczego w mediach katolickich po stwierdzeniu, że p. Łyżwiński nie jest ojcem córki p. Krawdzyk mówi się o "uniewinnieniu". Od kiedy jest to "wina"? Pan Bóg powiedział wyraźnie: "Rośnijcie i rozmnażajcie się!". P. Łyżwiński - odwrotnie - byłby więc "winny" gdyby stosował był antykoncepcję. Dobrym chrześcijaninem - i patriotą - byłby, gdyby miał 30 dzieci z dziesięcioma sekretarkami. Ostatecznie ojciec Wirgilusz miał sto dwadzieścia troje - i nikt go nie podejrzewa, że z jedną kobietą.

Warto by tylko sprawdzić, czy p. Poseł głosował za "becikowym"? Jeśli "TAK" - możemy oczekiwać niejednego. Pieniądze pobrane na przejażdżki swoim nieistniejącym samochodem musiał zwrócić - "becikowe" zwrotowi nie podlega...

Rozmaite tygodniki wzięły się za porównywanie afery p. Anety Krawczyk z sex-aferami w innych państwach cywilizacji Białego człowieka. Przypominały a to p. Wilusia Clintona i pannę Monikę Lewinski, a to JE Mojżesza Katzava, prezydenta Izraela - ale bardzo starannie pomijały jeden przykład. Choć pod pewnymi względami jest on bardzo podobny...

Chodzi o aferę "dobroczyńcy Polski" we Wspólnocie Europejskiej, p. Gintera Verheugena, socjald***kraty. Otóż tow.(euro-)Komisarz w kwietniu 2006 zatrudnił w Swoim biurze w Brukseli towarzyszkę Petrę Erler jako szefową Swego biura - za 46.000 zł miesięcznie. No, i latem po świecie zaczęły biegać fotografie pokazujące oboje towarzyszy trzymających się za ręce, obejmujących - a nawet przebywających razem na wakacjach na Litwie... na plaży nudystów.

Wybuchł lekki skandal. Tow. Verheugen zauważył jednak słusznie, że jest to prywatna sprawa między Nim, tow. Erler i Jego Żoną - i doprowadził do tego, że zdjęcia nie ukazały się w telewizji. Jak wiadomo w d***kracji to, czego nie ma w TV - nie istnieje. Więc i o aferze zapomniano.

A podobieństwo ze sprawą p. Łyzwińskiego jest takie, że ta afera też nie wybuchła przypadkowo. Zdjęcia pojawiły się w tydzień po tym, jak tow. Verheugen skrytykował euro-krację, domagając się radykalnego uproszczenia biurokracji i zmniejszenia liczby urzędników!!!

Zaraz po tym ucichł. Za cenę nie opublikowania zdjęć?

Tak się w d***kracji robi politykę!

Niech się tow. Verheugen cieszy, że żyje w neo- (a nie w paleo-)komuniźmie. Gdy tow. Feliks Dzierżyński na zjeździe profsojuzow skrytykował nieoczekiwanie kolektywizację rolnictwa, to podano Mu czarna kawę - po której żył już tylko 5 minut.

Tak się wtedy robiło politykę. Skutecznie!

Wesołych Świąt!

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 9:21, 18 Sty 2007    Temat postu: Agresywnie o agresji

Janusz Korwin-Mikke

Agresywnie o agresji

Wielki filozof chiński Gong-Zi, zwany w Polsce "Konfucjuszem" przechadzając się po cesarskim parku z wielkim chińskim filozofem Lao-Zi, gdy przystanęli nad mostkiem nad jeziorkiem, w którym pluskały się złote rybki, powiedział:

"Patrz na te radośnie pluskające w ciepłej wodzie karaski; jak to przyjemnie być rybą..."

Na co Lao-Zi odparł:

"A skąd Ty, który nie jesteś rybą, wiesz, na czym polega przyjemność ryb?"

Na co Gong-Zi odpowiedział:

"A skąd Ty, który nie jesteś mną, wiesz, że ja nie wiem, na czym polega przyjemność ryb?"

Piszę to nie z uwagi na Dzień Ryb (20-XII) - ale dlatego, że p. mgr Agnieszka Zaród poczuła się urażona moim felietonem na temat badań nad agresją wśród młodzieży; zamiast pisać na podstawie artykułu p. red. Koby powinienem zapoznać się z oryginalnym raportem (na stronie [link widoczny dla zalogowanych]). A w liście do mnie napisała m.in:

»Skąd Pan może wiedzieć, czy dla ucznia stwierdzenie "czekaj, porachuje ci kości" jest groźbą? Zakres znaczeniowy pewnych pojęć gimnazjalisty znacznie się różni od zakresu pojęciowego p. Janusza Korwin-Mikkego, albo innego dorosłego«.

No, dobrze: a skąd p. Agnieszka wie, nie znając mnie, że ja nie wiem? A po drugie: skoro JA nie mogę tego wiedzieć - to skąd Ona, na litość Boską, to wie??!!?

Otóż ja mam nad p. Agnieszką tę przewagę, że byłem chłopcem w wieku badanych przez nią dzieciaków - a Ona nigdy nie była! I zapewniam, że wśród moich kolegów zwrot "Czekaj, porachuję Ci kości" był tak samo rytualny, jak groźba matki "Oj, bo nie dam ci jeść". Wiadomo, że da - i wiadomo, że nie porachuje. A część używających słowa "k***a" w ogóle nie wie o istnieniu prostytutek!!!

I właśnie dlatego, że język młodzieży jest inny, twierdzę, że badania p. Agnieszki są funta kłaków niewarte. P. Zaród nazywa "agresją" czyny i działania, które są dla chłopców normą.

Ale, jeśli p. Zaród chce, możemy to ująć inaczej: "Dla młodzieży płci męskiej zachowanie agresywne jest normalne".

Natomiast to badanie usiłuje prezentować każdą agresję jako zagrożenie.

Na pocieszenie mogę tylko napisać p. Agnieszce, że 95% - e, 98% "raportów", które produkują obecnie rozmaite zespoły "naukowców-humanistów" można spokojnie o kant tyłka potłuc. Już za moich czasów były one mocno podejrzane - dziś, w wyniku upaństwowienia, tzw. "nauka" osiągnęła dno; 50 lat temu dzisiejsze doktoraty zostałyby wyśmiane za denny poziom na I roku studiów. Tyczy to bynajmniej nie tylko Polski - ale i Stanów Zjednoczonych.

Na szczęście "pracowników nauki" namnożyło się jak królików - więc te pozostałe 2% to niemało. Trzeba tylko oddzielać plewy od ziaren.

Ja nie zarzucam p. Zaród fałszerstw - to rzetelna robota i jakiś uczony mógłby z "Raportu..." wyciągnąć kilka ciekawych wniosków - zarzucam błędy w metodologii.

Zajrzyjmy do inkryminowanego "Raportu..." Autorka słusznie zaczyna: »Zanim postawimy szczegółowe pytania dotyczące tego zjawiska warto wyjaśnić, w jakim kontekście będziemy używać terminów agresja i przemoc. Na potrzeby tych badań będziemy posługiwać się pojęciem agresji i przemocy za A. Frączek, który stwierdza, że agresja to “(...) czynności intencjonalne podejmowane przez ludzi, stanowiące zagrożenie, bądź powodujące szkody w fizycznym, psychicznym i społecznym dobrostanie innych osób (tj. wywołujące ból, cierpienie, destrukcje, prowadzące do utraty cenionych wartości”. Agresja jest często kierowana na inne osoby w formie fizycznej, lub słownej, a także na własną osobę w postaci fizycznej lub psychicznej«.

I dalej juz nie ma sensu czytać. Ta "definicja" to bełkot (kto to jest ta "A. Frączek"?!?). W myśl tej definicji "agresją" może być obgryzanie przeze mnie paznokci; a podanie komuś niewiadomemu haszyszu - zwiększa jego "dobrostan" - czy nie? Czy spranie chuliganowi tyłka (w wyniku czego zostanie przykładnym członkiem społeczeństwa) - to "agresja powodująca szkody w dobrostanie"?

jaka definicja - takie badania. Przyjmując odpowiednią definicję można stwierdzić naukowo, że "90% Amerykanów żyje poniżej minimum socjalnego". A wnioski typu (Cool "Miejsca, w których najczęściej uczniowie stykają się z agresją to osiedla (33,6%), ulice miasta (20,8%) i szkoła (19,4%) - czyli dokładnie tam, gdzie najczęściej przebywa młodzież" są humorystyczne.

Przestańmy płacić podatki na taka "naukę" - a już selekcja naturalna oddzieli plewy od ziaren... A p. Agnieszce radzę, by (1) miała jak najwięcej dzieci - i (2) synów uczyła, by byli agresywni.

Nadchodzą ciężkie czasy...
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
arc
Gość






PostWysłany: Czw 10:34, 18 Sty 2007    Temat postu: http://www.temi.pl/

Janusz Korwin-Mikke

Swastyka i polityka

LPR to nie moja partia, a Młodzież Wszechpolska to nie młodzieżówka UPR. Nie mam najmniejszego powodu, by bronić organizacji, która bezczelnie wepchała się do polityki udając "Prawicę" - a będąc w dużej mierze partią narodowo-socjalistyczną, czyli lewicową. Podobnie jak państwowo-socjalistyczny PiS i chłopsko-rewolucyjna "Samoobrona".

Socjalistów zaś - czy nazywają się Hitler, Kwaśniewski, Mitterand czy Zapatero - trzymałbym najchętniej w Muzeum Okropności - wypchanych i pomalowanych na czerwono. Niestety: żyjemy w d***kracji, a L*d zawsze lubił oglądać potwory żywe - np. prototypa socjalistów, Nerona, wręcz kochał. Do tego stopnia, że jeszcze 20 lat po Jego śmierci ludzie wierzyli, że żyje - i wróci.

Tym niemniej na widok histerii z okazji wykrycia, że pięć lat temu (!!!) niektórzy Młodzieńcy Wszechpolscy zabawiali się skandując "Sieg heil!" - czuję wręcz imperatyw kategoryczny, by bronić MW.

Przede wszystkim trudno podejrzewać Młodzież Wszechpolską - organizację pryncypialnie anty-niemiecką (i zapewne dlatego tę histerię wznieca głównie "DZIENNIK", gazeta niemiecka przecież...) o to, że okrzyki w języku niemieckim wznoszone były na serio! Szczególnie musiało to wstrząsnąć p. Wiesławem Chrzanowskim, członkiem przedwojennej MW!

Dobrowolnie zaś przyznaję się, że wiele razy przy różnych okazjach sam parodiowałem podnoszenie ręki w faszystowskim pozdrowieniu, a nawet śpiewałem "Horst Wessel Lied" (Lewica zawsze ma wspaniałe teksty do wspaniałych melodii - piękne są również inne pieśni Czerwonych: "Marsylianka", "Międzynarodówka")... "Die Strassen frei/ Für braunen Batalionen" - ach, jak to brzmi!

"Międzynarodówkę" też czasem na lekkim rauszu śpiewam. Czasem w yiddish ("Sheit oif ir ale wer nor shklafen/ Was hunger leiden mus in noit!/ Der geist er kocht unruft teu wafen/ In shlacht uns firen is er greit!"). Z czego nie wynika, że kocham komunizm, a zwłaszcza: żydo-komunę. Słowo daję: nie kocham! I jest to łagodne określenie...

Trudno mi orzec, czy spalenie Swastyki (też piękny symbol - hinduistyczny!) to "propagowanie faszyzmu". Swastyka nie jest zresztą symbolem "faszyzmu" - symbolem faszyzmu był, jak sama nazwa wskazuje, pęk rózeg (i zatknięty weń topór) - lecz narodowego socjalizmu! Jak zresztą zwał, tak zwał - ale, o ile pamiętam, spalenia flagi polskiej prokuratura nie uznała za propagowanie polskości... Uważam natomiast, że młodzież - na prywatnych imprezach - ma prawo się bawić. I poważne tego traktowanie ośmiesza tych, którzy to poważnie traktują.

Zwracam też uwagę, że faszyści zabili raptem kilka osób, narodowi socjaliści ponad 3 miliony, natomiast międzynarodowi socjaliści Lenina wymordowali ponad 30 milionów (a i Stalin trochę dołożył!). Nie rozumiem więc dlaczego powstaje powszechne oburzenie, gdy wnuk JKM Elżbiety II pojawił się na balu przebierańców w mundurze hitlerowskim - a nie było powszechnego oburzenia, gdy Adam Michnik, już wcale nie młodzieniaszek przecież, pojawił się w mundurze oficera Armii Sowieckiej?

Ja nie domagam się wsadzenia za to Adama do kryminału - ale to samo dotyczy chłopaków z Młodzieży Wszechpolskiej.

Ja zresztą na nich miejscu złożyłbym doniesienie o popełnieniu przestępstwa propagowania ideologii narodowo-socjalistycznej przez "DZIENNIK". Młodzież Wszechpolska bowiem w ogóle nie propagowała czegokolwiek: inkryminowane czynności miały miejsce na imprezach zamkniętych!! To "DZIENNIK", to TVN rozpropagowały wizerunek narodowo-socjalistyczne symbole w ponad 200.000.nym nakładzie i milionowej widowni. Pokazały Polakom, że idee Hitlera są wiecznie żywe.

TVN i "DZIENNIK" musiały mieć poważny interes polityczny by ryzykować rozbudzenie dogorywających upiorów narodowego socjalizmu - bo tym właśnie były te publikacje. Najprawdopodobniej jest to sugerowanie JE Jarosławowi Kaczyńskiemu, że powinien natychmiast zerwać koalicję - i zawrzeć jakiś sojusz z PO, lub choćby częścią PO.

Anty-lustracyjną częścią PO...

Ostrzegałem już wielokrotnie, że przed wejściem w życie podpisanej przez JE Lecha Kaczyńskiego Ustawy Lustracyjnej II będzie działo się jeszcze wiele zdumiewających rzeczy. 13-XII nie jest w tym roku dobrym dniem na zamach stanu - ale co Panowie Anty-Lustratorowie sądzą o 16.tym?

Kościół to, zdaje się, poprze...?
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego Strona Główna -> Eurowybory 2009 Wszystkie czasy w strefie GMT - 3.5 Godziny
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin