Forum Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego Strona Główna Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego
i innych zwolenników WOLNOŚCI
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Krytyka Libertarianizmu okiem komunisty.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego Strona Główna -> Ideologia, religia, światopogląd
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Viperek
Gość






PostWysłany: Nie 15:33, 19 Paź 2008    Temat postu: Krytyka Libertarianizmu okiem komunisty.

Przyznam, że sam jeszcze nie przeczytałem.
[link widoczny dla zalogowanych]
Cytat:
Czesław Tomasz Szwarc
Niebezpieczne iluzje libertarianizmu.

Ostatnio strony lewicowe przeżywają prawdziwy najazd libertarian i kolibrów różnych odłamów.
Wszyscy rozpoczynają dyskusję w ten sam sposób: zbrodniami stalinowskimi obciążają
socjalistów, a następnie chwalą innego dyktatora-ludobójcę, Pinocheta. Natomiast swoje ideologie
przedstawiają jako wywodzące się z prawa naturalnego i pełnej wolności.
Na prawdziwość swoich poglądów nie przedstawiają jednak żadnych argumentów posługując się
tylko kilkoma hasełkami lub kierując pytającego na strony z materiałami propagandowymi swoich
partii.
Wielokrotnie używają nie tylko tych samych argumentów, ale wprost tych samych słów.
Są oczywiście też pomiędzy nimi pewne różnice: jedni zaczynają prezentując od samego początku
chamstwo i napastliwość, inni robią to nieco później.
O czymś takim jak ciągłe powtarzanie jednego pytania i ciągłe twierdzenie, że nie otrzymali na nie
odpowiedzi nie warto nawet wspominać. To jeden z dwu podstawowych kanonów ich sposobu
dyskusji.
Drugim jest założenie, że wszystko co napisali, jest prawdą niepodważalną i jest dowodem samym
w sobie.
Nigdy nie podejmują się wykazać, iż ich ideologia nie jest oparta na żądaniu uznania obecnej
sytuacji, w której przyznane siłą przed wiekami przywileje dla nielicznych są podstawą do dalszego
pogarszania i tak już tragicznego położenia olbrzymiej większości ludzkości.
Warto się zastanowić, czy takie postępowanie, to czysty przypadek, czy też część starannie
obmyślonego planu zajmowania lewicy odpowiedziami na ciągle powtarzane te same pytania.
Tak, by nie miała czasu na zajmowanie się sprawami istotnymi dla niej.
Doszedłem do wniosku, że należy zgrupować w jednym opracowaniu nielogiczności i pozbawione
nawet pozorów logiki zasady ich ideologii, kłamliwość argumentów i każdego nowego „apostoła”
nawiedzonego myślą o „nawracaniu socjalistów” kierować na wątek z zastrzeżeniami do ich
„aksjomatów” (w religiach nazywanych „dogmatami”). Dyskusję z nimi podejmować jedynie
wówczas, gdy odpowiedzą na nasze wątpliwości.
Jeśli nie zechcą uznać, że na naszych forach obowiązują nasze reguły, zawsze możemy ich z nich
usunąć.
*****
Przypatrzmy się zatem dokładniej wymienionym niżej podstawom libertarianizmu i przy okazji
również przyczynom powstania monarchii.
1) Prawo naturalne
2) Zawłaszczenie ziemi, ze szczególnym uwzględnieniem zawłaszczania gruntów i związanym
z tym problemem „aksjomacie o nieagresji”
3) Opisanym w Manifeście Libertariańskim modelem funkcjonowania społeczeństwa opartego
na prywatnej własności wszystkiego
Nie będę odnosił się szczegółowo do wszystkich opisanych w ML przykładów, gdyż musiałbym po
prostu napisać antyML
Zresztą jeśli ktoś nie chce uznać logiki, to i tak uparcie będzie twierdził, że w USA nie ma
kapitalizmu, lecz panuje socjalizm, bo istnieją tam związki zawodowe.
Prawo naturalne,
to prawo znajdujące potwierdzenie w otaczającym nas świecie, zarówno roślinnym, jak i
zwierzęcym.
Odwoływanie się przez klasyków libertarianizmu do wiedzy człowieka jako „samoposiadacza” nie
znajduje żadnego uzasadnienia. Każdy człowiek przeżył dzieciństwo i z własnego doświadczenia
wie, że dopóki gdzieś nie przeczytał lub nie usłyszał o „samoposiadaniu siebie” nigdy o sobie jako
swoim własnym posiadaczu nie myślał. Wręcz przeciwnie. Jako dziecko podlegał woli rodziców i
uczył się współpracy z innymi dziećmi. Że niektórzy i tak zostali samolubami, to nic nowego.
Dzieje się tak od niepamiętnych czasów.
Jednak ten sofizmat został wymyślony w dokładnie przemyślanym celu. Jego zadaniem było i jest
uzasadnienie kolejnego kłamstwa, a mianowicie wmówienie ludziom, że prywatna własność jest
czymś naturalnym i powszechnym w całej historii rozwoju życia na Ziemi.
Tymczasem prawda wygląda zupełnie inaczej.
Hominidzi pojawili się na Ziemi ok. 1 mld lat temu. Człowiek rozumny Homo sapiens (człowiek z
Cro-Magnom), który ostatecznie wyparł Neaderlandczyka, pojawił się ok 35 000 lat p.n.e.
Nasi pra...pra...przodkowie nie posiadali imponujących szczęk, olbrzymich i mocnych pazurów, ani
siły wystarczającej do walki z ówcześnie występującymi drapieżnikami. Mieli za to mózgi zdolne
do myślenia i wyciągania wniosków z obserwowanych zjawisk oraz ich zapamiętywania. Czyli do
uczenia się.
Podstawową nauką z obserwowania świata było przekonanie o zaletach wspólnego działania.
Dlatego żyli w hordach.
Najważniejszym zadaniem dla tych pra...praludzi było zdobycie pożywienia.
Zdobywali je zarówno w sposób typowy dla zwierząt roślinożernych, jak i dla drapieżników.
Zwierzęta roślinożerne wędrowały i dotychczas wędrują w poszukiwaniu karmy. W ślad za nimi
wędrowały i wędrują drapieżniki. W ten sam sposób żyli i wędrowali praludzie.
Polując i zbierając rośliny jadalne wykonywali pracę. Jak określają to libertarianie: „mieszali swoją
pracę z ziemią”. Efektami tej pracy dzielili się ze wszystkimi członkami hordy.
Nie wszędzie warunki terenowe i klimatyczne były jednakowe.
Z tego powodu nie wszędzie występowały wędrujące daleko stada zwierząt roślinożernych i
wędrujące wraz z nimi drapieżniki.
Byli zarówno roślinożercy żerujący na niewielkich obszarach, jak i drapieżniki polujące też tylko na
obszarach stosunkowo niewielkich.
Wielkość tych obszarów zarówno dla zwierząt, jak i praludzi uzależniona była od podstawowego
warunku: musiała dostarczyć ilość pożywienia konieczną do ich biologicznego przetrwania.
Nie było żadnego innego kryterium wielkości anektowanego dla siebie terenu.
Gdy stado zwierząt, lub horda ludzka rozrosły się, wówczas następował w grupie podział. Część
zostawała na starym miejscu, a część wędrowała dalej w poszukiwaniu innego terenu, gdzie
znajdzie dostateczną ilość pożywienia.
Nie było i nie ma wśród drapieżników żadnej reguły, czy poza okresem godowym żyje sam, czy też
w stadzie.
Jest to podporządkowane regule przetrwania.
I tak tygrysy i niedźwiedzie, które nie mają konkurentów mogących się z nimi zmierzyć się w
walce, żyją samotnie. Inna natomiast jest sytuacja lwów, które żyją w różnej wielkości niewielkich
stadach. Spowodowane to jest koniecznością obrony przed żyjącymi również w stadach szakalami,
czy hienami.
Jeszcze inna sytuacja panuje wśród wilków. Latem żyją parami, ale zimą polują stadami.
Natomiast australijskie psy dingo nie mające przeciwników (poza ludźmi) zdolnych podjąć z nimi
walkę i tak żyją w stadach.
Widzimy więc, że powoływanie się na prawo naturalne jako uzasadnienie własności prywatnej
gruntów jest, mówiąc delikatnie, zwykłym rozminięciem się z prawdą.
Zawłaszczanie
Grunty powierzchni Ziemi to najrzadsze na świecie dobro. Ich ilość jest skończona i nie ulegnie
powiększeniu, lecz ewentualnie, po stopnieniu lodów wskutek ocieplania się klimatu,
pomniejszeniu.
Co prawda Holendrzy wydarli morzu część swojego terytorium, ale ilość wody w morzach i
oceanach nie uległa zmniejszeniu i zrekompensowała ona stratę swego terytorium w jednym
miejscu, zajęciem zbliżonej ilości gruntów w innych miejscach.
W poprzednim punkcie już wspomniałem, że hordy ludzkie obejmowały różne tereny w posiadanie,
mogę uznać: „zawłaszczały” je, kierując się jedynym dla nich istotnym kryterium. Zdolnością
dostarczania przez nie ilości pożywienia wystarczającej do biologicznego przetrwania hordy.
„Zawłaszczały” je dla hordy, więc każdy członek hordy mógł dowolnie korzystać z każdego
kawałka gruntu „zawłaszczonego” przez jakiegokolwiek innego członka hordy.
Tak jak tygrys, czy niedźwiedź bronią terytorium dostarczającego im wystarczającą ilość
pożywienia przed innymi osobnikami swojego gatunku, tak i ludzie bronili terenu dostarczającego
im pożywienia przed innymi hordami. Co wystarczyło dla jednej hordy, to było za mało dla dwóch.
Homo sapiens cały czas uczył się coraz wydajniejszych (oczywiście wówczas) sposobów
zdobywania pożywienia, obrony przed niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi oraz
dokonywał wynalazków bez których nawet obecnie nie wyobrażamy sobie życia jak np. używanie
ognia, czy koła.
Prawem natury jest zwiększanie się populacji gatunku zwierząt mającego dostatek pożywienia. To
prawo dotyczy również ludzi.
Wynalezienie wydajniejszych metod zdobywania pożywienia powodowało zwiększenie ich
populacji i kolejne podziały hordy, których część udawała się poza obszar dotychczas zajmowany w
poszukiwaniu swojego miejsca.
Polowanie na wielkie zwierzęta, jak np. mamuty, z wykorzystaniem zagonienia wielkiego stada do
jakiegoś wąwozu i blokowanie mu możliwości wydostania się z niego (wskazują na to
wykopaliska) udowadnia, że kilka hord, prawdopodobnie wywodzących się z podziału jednej, brało
udział w takich przedsięwzięciach. Być może stanowiły one rodziny, które przeniosły się do innych
jaskiń z powodu ciasnoty panującej w tej dotychczas zajmowanej wspólnie.
Był to historyczny proces rozwoju wspólnoty pierwotnej z hordy, poprzez rody i szczepy do
plemienia.
Dotychczas żyjące w epoce kamiennej plemiona Borneo, Australii, Afryki, czy puszczy
nadamazońskiej, dostarczają nam wiarygodnych obserwacji życia ludzi w tej epoce. Zajmowany
teren jest u nich wspólny, wspólnie uprawiają rośliny jadalne i je zbierają (jeśli takie plantacje
prowadzą), wspólne są efekty połowów, czy polowań. Wspólne jest również wiele narzędzi i
innych przedmiotów służących do wytwarzania czegoś używanego przez całe plemię jak np.
bardziej, czy mniej prymitywnych urządzeń do wytwarzania, nazwijmy to tak, mąki z różnych
zbóż, bądź innych roślin.
Co ciekawe wśród tych plemion, niezależnie od kontynentu, dzieci uczą się od osób starszych,
doświadczonych, wszystkiego co im do przeżycia w panujących tam warunkach jest niezbędne.
Polowania, rybołówstwa, rozpoznawania pożytecznych roślin, a także wszelkich zagrożeń.
W zakres nauki wchodzi również poznawanie historii i tradycji plemiennej. Uczą się wszystkie
dzieci, a „nauczyciele” są utrzymywani przez całą społeczność. Tych nie mających dzieci również.
Nawet opanowanie uprawy zbóż i hodowli nie od razu całkowicie zmieniły nomadów w
społeczności osiadłe.
Dopiero odkrycie sposobu przywracania gruntom rolnym zdolności rodzenia poprzez ich nawożenie
stało się powodem stopniowego przejścia z koczowniczego na osiadły tryb życia.
Nastąpił wówczas podział wśród członków plemienia. Nazwijmy go swoistą specjalizacją: część
zajęła się uprawą roli, inni hodowlą bydła, a jeszcze inni myślistwem i rybołówstwem.
Jednak cały czas mamy do czynienia z dwoma równoległymi zdarzeniami: stopniowym
opanowywaniem przez człowieka całej Ziemi i stopniowym rozwojem jego umiejętności
zdobywania pożywienia.
Różnie różni naukowcy oceniają czas potrzebny na dotarcie ludzi z Afryki, którą przyjmuje się za
kolebkę człowieka, poprzez Azję, północną część Ameryki, aż po południowy jej kraniec.
W każdym razie dopiero około 4 000 lat p.n.e. na obecnym Bliskim Wschodzie pojawiła się
prywatna własność gruntów, użyjmy obecnego określenia,ornych.
Oznacza to, że co najmniej 31 000 lat ludzie żyli we wspólnocie.
Chociaż osobniki najsłabsze bardzo prędko przegrywały swoją walkę z nieprzyjazną naturą, to
ludzie mimo ogólnego podobieństwa, tak jak dzieje się to i w obecnych czasach, posiadali różne
zdolności, różną dysponowali siłą i mieli różne upodobania.
Jest zatem bardzo prawdopodobne, że używali zawsze tej samej sztuki broni, czy innych trwałych
narzędzi, które dostosowywali do własnych upodobań. Prawdopodobne jest również uważanie ich,
czy noszonych okryć i ozdób, za własne.
Możliwe jest również wymienianie między sobą przetworzonych przez siebie darów natury.
Jednak przez 31 000 lat ludzie współpracowali ze sobą na zasadzie odnoszenia przez wszystkich
korzyści z tej współpracy. Nie było podziału na rządzących i rządzonych. Ludzie byli wolni.
Mogli oczywiście, jak było to u Indian północnoamerykańskich, wybierać ze swego grona
dowódców wypraw myśliwskich, czy wojennych, a najważniejsze decyzje podejmować wspólnie,
bądź powierzyć to grupie ludzi cieszących się największym autorytetem. Zarówno dowodzenie
jakąś wyprawą, jak i członkostwo w takiej grupie mędrców nie było stałe, ani tym bardziej
dziedziczne.
Każdy musiał na to zasłużyć swoimi czynami.
Trudno jednoznacznie przesądzać w jaki sposób doszło do powstania własności prywatnej gruntów,
ale najprawdopodobniej nie był to akt jednorazowy.
Raczej uważam, że na pewnym etapie rozwoju, gdy już wystąpiło wśród ludzi pewne
wyspecjalizowanie na tych, którym najlepiej odpowiadała praca na roli i tych, którzy lepiej czuli się
jako myśliwi i rybacy, ich potomkowie niejako automatycznie zajmowali się zajęciami
preferowanymi przez rodziców. Chłopcy mężczyzn, a dziewczęta kobiet.
Mogło to jednak nastąpić dopiero po spełnieniu podstawowego warunku: uprawa roślin, w związku
ze wzrostem umiejętności rolników i wynalezieniem przez nich narzędzi ją ułatwiających, nie
wymagała już współpracy całego plemienia.
Poza tym niewątpliwie dużą rolę odegrała konieczność obrony pól przed zniszczeniem ich przez
zwierzęta lub napady innych plemion. To ci, którzy lepiej się sprawdzali jako myśliwi, lepiej
nadawali się zarówno do obrony plemienia, jak i do dokonywania wypraw odwetowych.
Zresztą współpraca rolników nie skończyła się wraz z powstaniem prywatnej własności gruntów
ornych. Jeszcze w latach 80-tych XX wieku w wielu wsiach panował zwyczaj wypędzania bydła na
wspólne pastwiska i pozostawiania go tam pod opieką pasterza, lub pasterzy (w zależności od
wielkości stada), utrzymywanych przez całą wspólnotę wiejską.
Takie przekazywanie swoich umiejętności dzieciom mogło wprowadzić zwyczaj przejmowania
przez nie gruntów dzierżawionych od wspólnoty przez ich rodziców.
Po opanowaniu przez ludzi umiejętności budowania pomieszczeń mieszkalnych i gospodarczych
(trzeba przy tym pamiętać, że przez długi czas były to pomieszczenia wspólne dla ludzi i zwierząt)
zwyczaj pozostawania dzieci w budynkach postawionych i rozbudowanych przez ich rodziców,
utrwalał w świadomości ludzkiej prawo do powstałego w międzyczasie gospodarstwa tych na nich
pracujących.
Musiało to doprowadzić do rozwoju i utrwalenia innego zwyczaju.
Mianowicie myśliwi nie mieli zboża, czy innych produktów powstających w gospodarstwach, a
rolnicy potrzebowali mięsa od myśliwych.
Udomowienie kolejnych zwierząt uniezależniało stopniowo rolników od dostawy mięsa przez
myśliwych, ale nie zabezpieczało pól i stad przed napadami dzikich zwierząt lub innych plemion.
Myśliwi przekształcili się zatem w wojowników. Ludzi, których podstawowym zajęciem była
obrona plemienia i jego dobytku.
Ale jeść potrzebowali nadal.
Jeśli uznali, że otrzymują od plemienia zbyt mało, to jako jedyna zorganizowana siła, wymuszali od
plemienia haracz w postaci żywności. Daninę.
To była pierwsza agresja na wolność innych członków plemienia. Dopiero wówczas ktoś
użytkujący wyjątkowo żyzny kawałek gruntu mógł za zgodą wojowników wymusić od innych
członków plemienia uznania swego prawa do niego.
To dopiero wówczas, w obawie przed utratą życia, inni wyrazili na to zgodę, a nawet, może
niektórzy z ochotą, ogłosili swoje prawo do użytkowanego przez nich gruntu
.
Należy zwrócić uwagę na dwa aspekty tej sytuacji.
a) Ludzie byli nieliczni, a nie „zawłaszczonych” przez prywatnych właścicieli gruntów było
mnóstwo.
b) Zagarnięcie gruntów, jakbyśmy je nazwali dzisiaj, ornych, nie było tak ostrym wystąpieniem
przeciwko wolności innych ludzi, gdyż korzystać z pozostałych gruntów, jak pastwiska, czy lasy
oraz wszystkich darów natury, zwanych przez libertarian „ziemią” jak np. zwierzyna łowna, czy
grzyby, w dalszym ciągu mógł każdy członek wspólnoty.
Ślady tego pozostają widoczne do dzisiaj, gdyż wiele wsi w dalszym ciągu korzysta wspólnie z
lasów, pastwisk, jezior. Są nawet takie, które mają ten przywilej potwierdzony na piśmie przez cara,
lub innego władcę.
Skoro w naszych rozważaniach pojawili się władcy warto krótko zastanowić się jak doszło do ich
pojawienia się.
W czasach, gdy plemiona praludzkie na tyle opanowały uprawę roślin, że współpraca całego
plemienia przy tym nie była konieczna, ale jeszcze nie stosowały nawożenia użytkowanych pól,
przenosiły plantacje w coraz to inne miejsca. Jest bardzo prawdopodobne, że występowały
pomiędzy poszczególnymi rodzinami nieporozumienia na tle chęci uprawiania tego samego
kawałka gruntu.
Niektóre rodziny mogły przenieść się w nową okolicę tworząc nowe rody, a taki spór pomiędzy
pozostającymi w „starej” musiał zostać rozstrzygnięty w ramach rodu, czy plemienia.
Cechy charakteru jakie musi posiadać dobry myśliwy i wojownik były wówczas cenione co
najmniej tak samo, jak obecnie. Dlatego przywódca wojowników mógł, na prośbę skłóconych,
wspólnie ze starszyzną plemienną rozstrzygać takie spory.
Wraz z wymuszaniem przez niego na plemieniu pozostawania na czele wojowników i plemienia
nawet w czasach gdy nie toczyła się wojna, jest bardzo prawdopodobne, że stopniowo przejmował
rolę władcy.
Jednak do monarchii dziedzicznej była jeszcze bardzo daleka droga.
Po prostu po jego śmierci przywódcą zostawał ktoś inny wyróżniający się odwagą oraz
umiejętnościami w kierowaniu bitwami i polowaniami.
Nawet 4 000 lat później Juliusz Cezar został zabity z powodu swoich dążeń do przejęcia władzy
absolutnej.
Jeszcze w średniowieczu królowie przekazując w lenno jakąś część rządzonego przez siebie
terytorium swoim zaufanym, mogli ich w każdej chwili zastąpić kimś innym.
Dopiero znacznie później utrwalił się zwyczaj dziedziczenia lenna przez potomków wasala.
Zupełnie inne były przyczyny powstania monarchii w krajach, gdzie istniała, nazwana tak przez
Marksa, „formacja azjatycka”. Obejmowała ona Egipt, Babilonię, Indie i Chiny.
Podstawą jej stabilności gospodarczej było rolnictwo wykorzystujące warunki naturalne sprzyjające
ciągłemu wykorzystywaniu tych samych gruntów.
Tworzyły je jak w Egipcie systematyczne wylewy Nilu „nawożące” mułem niesionym z głębi
Afryki zalewane przez niego tereny, bądź tak jak w Indiach i Chinach, okresowe deszcze
monsunowe powodujące spływanie z wyższych partii gór gleby lessowej.
Nieco inna była sytuacja w Babilonii, gdzie „nawoziły” glebę wiejące z pustyni burze piaskowe.
Wszędzie tam jednak wystąpił jeden czynnik: ludzie zbudowali system irygacyjny umożliwiający
zatrzymywanie żyznych naniesień naturalnych, odprowadzający nadmiar wody, a jednocześnie
umożliwiający jej zatrzymanie w celu rozprowadzenia na polach w okresach suszy.
Ten system irygacyjny wymagał jednak planowego i stałego konserwowania, co wymagało również
silnej władzy zdolnej narzucić wszystkim przestrzeganie zasad użytkowania i wykonywanie
niezbędnych napraw.
Uzupełnieniem systemu była sieć spichlerzy gromadzących zapasy zboża rozdawanych ludności w
wypadku nieurodzaju lub innej klęski żywiołowej.
System irygacyjny w Babilonii został zniszczony w wyniku najazdów sąsiednich plemion, które po
zdobyciu terenów nie umiały sobie poradzić z utrzymaniem jego zdolności do dalszego działania.
Natomiast w pozostałych krajach istniał jeszcze ok. 3 000 lat do czasu zdobycia tych terenów przez
Anglików, którzy najpierw narzucili przejęcie poszczególnych pól na własność przez użytkujących
je ludzi, a następnie wymusili na miejscowych władcach zlikwidowanie sieci spichlerzy.
Co ciekawe, Anglicy dla uzasadnienia wprowadzenia takich rozwiązań używali dokładnie tych
samych argumentów, które słyszymy obecnie dla usprawiedliwienia konieczności „prywatyzacji”
całej sfery działalności ludzkiej.
Były nimi i są: przekonywanie, że działanie wspólne jest mniej efektywne od działalności
prywatnych właścicieli, co powoduje wysoki koszt utrzymywania systemu gromadzenia i
dystrybucji zboża w wypadku klęsk żywiołowych oraz, a jakże by inaczej, że prywatni kupcy w
razie ich wystąpienia dostarczą zboże szybciej i taniej niż uczyni to system wspólny.
Skutki „reform” były dla tych krajów i zamieszkującej je ludności, opłakane.
Nie zawsze i bez centralnego planu konserwowane systemy irygacyjne ulegały coraz większej
dewastacji, co wiązało się z wystąpieniem niedoborów zboża, a prywatni kupcy dostarczali ziarno
jedynie tym, których stać było na zapłacenie wygórowanych cen.
Efektem tego był głód opanowujący coraz szersze kręgi społeczeństwa i który panuje na tych
obszarach do dzisiaj.
Dopiero obecnie udaje się w tych krajach nie dopuszczać do dalszego jego postępowania, a nawet
do stopniowego zmniejszania.
Jednak nie jest to efekt działania „niewidzialnej ręki rynku”, ale planowego działania rządów tych
krajów.
Można by oczywiście napisać bardzo wiele o współpracy kapłanów różnych bóstw i ludzi żądnych
władzy, której celem było uzasadnienie struktury społecznej pozwalającej na życie nielicznych
kosztem tych najciężej pracujących.
Jednak nie jest to tematem tego opracowania. Wspomnę jedynie, że mimo szeroko kolportowanego
uzasadnienia istnienia arystokracji „błękitną krwią” płynącą rzekomo w ich żyłach, to nigdy nie
spotkałem się z twierdzeniem, że obserwowano jej wypływanie z żył ranionego lub pozbawianego,
jak w czasach Rewolucji Francuskiej, głowy, arystokraty.
Chcących więcej dowiedzieć się o historycznym rozwoju społeczeństwa zachęcam do zapoznania
się z pracą Fryderyka Engelsa „Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa” dostępnej
pod adresem [link widoczny dla zalogowanych] ... /index.htm
Po tej dygresji na temat monarchizmu powróćmy do zasadniczego tematu tych rozważań, a
mianowicie: „zawłaszczania” ziemi, szczególnie gruntów.
Jak wykazałem, „zawłaszczanie” gruntów odbyło się w czasach prehistorycznych, a dokonały jej
wspólnoty ludzkie. Jeśli dokonał tego jakiś pojedynczy osobnik, to przekazywał „zawłaszczone”
przez siebie grunty w użytkowanie całej wspólnocie.
Można oczywiście dyskutować, czy zabijając zwierzę na jakimś terenie „zawłaszczyło” się cały ten
teren. Jednak dla myśliwych i zbieraczy cały obszar był niezbędny, gdyż mogła tam żyć tylko
określona ilość zwierzyny. Gdyby poprzez intensywne polowania oraz zniszczenie roślinności ilość
zwierząt znacząco zmalała, zagroziło by to również biologicznemu istnieniu ludzi na tym obszarze
żyjących.
Mamy więc do rozpatrzenia kwestię: kto? kierując się jakimi kryteriami? uznaje, że „ziemia”
znajdująca się na jakimś obszarze nie ma właściciela?
Kto? i na jakiej podstawie? uznaje, że jakaś „ziemia” ma właściciela?
Jest to dla uznania libertarianizmu za ideologię mającą za najwyższy priorytet wolność jednostki
sprawa najwyższej rangi.
Bowiem możliwość „zmieszania swojej pracy z ziemią nie mającą właściciela” jest według nich
podstawą wolności człowieka.
Każde ograniczenie tego podstawowego prawa, to agresja na ich wolność. Na agresję można
odpowiedzieć siłą.
Sam z niechęcią patrzyłbym na kogoś, kto w pogoni za „przepióreczką, która uciekła mu w posiane
przeze mnie proso” zdeptałby je doszczętnie.
Czy jednak, gdy ustrzelona przez niego „przepióreczka” spadnie w to posiane przeze mnie „proso”
mogę mu odmówić wejścia na ten „owoc zmieszania mojej pracy z ziemią”?
Czyje prawo własności jest wówczas ważniejsze: tego siejącego „proso”, czy tego polującego na
„przepiórki”? Czy decyduje miejsce trafienia „przepiórki”, czy też miejsce jej upadku?
Jeśli miejsce trafienia, to jak można właścicielowi „ziemi”, bo „zmieszał” z nią swoją pracę,
odmówić prawa do jej zabrania, a jeśli decyduje miejsce upadku, to dlaczego, skoro jego właściciel
nie „zmieszał” z nią swojej pracy?
Już na tym przykładzie widzimy absurdalność założenia libertarianizmu o bezwzględnym
priorytecie prawa własności. Nad czym? Chyba nad zdolnością myślenia.
Można by na tym przykładzie zakończyć wykazywanie sprzeczności zawartych w tej ideologii, ale
rozważmy jeszcze jeden przypadek.
Otóż ktoś „zawłaszczył” grunt na którym rośnie las. Ogradza go sobie i nie pozwala nikomu do
tego lasu wejść.
W lesie, jak to w lesie. Jest tam mnóstwo „ziemi” w postaci grzybów, owoców leśnych, ptactwa i
zwierzyny.
Ogrodzenie gruntu uniemożliwia ludziom wstęp do lasu i „zmieszanie swojej pracy” ze znajdującą
się tam „ziemią”. Mówiąc po ludzku uniemożliwia się ludziom zarówno zbieractwo, jak i
polowanie. Niby dlaczego? Przecież to tradycyjne ludzkie zajęcia decydujące o ich wolności.
Zwolennicy istnienia prywatnej własności „ziemi” tłumaczą to „prawem pierwotnego
zawłaszczenia”.
Co to jednak oznacza? Ano nic innego tylko żądanie uznania przez ludzi aktów bandytyzmu
dokonanych kiedyś w dalekiej przeszłości za działanie moralnie usprawiedliwione i pokorne
godzenie się, aby mała cząstka ludzkości w dalszym ciągu czerpała z tego nienależne im korzyści.
Nienależne, gdyż, jak to wykazałem, „pierwotnego zawłaszczenia” gruntów, a wraz z nimi
wszystkiego znajdującego się na ich powierzchni, jak i pod nią oraz nad nią, dokonali
pra...praludzie. I dokonali tego nie dla poszczególnych osobników, ale dla całej społeczności w
której żyli.
Podobno na zaginionych kamiennych tablicach, które Jahwe podarował Żydom, a zawierającymi
zasady, którymi mieli oni się posługiwać we wzajemnych stosunkach, jest zapis: „Nie pożądaj żony
bliźniego swego, ani żadnej rzeczy, która jego jest”.
Jest również w Biblii zapis, że Jahwe przekazał Narodowi Żydowskiemu krainę Kaanan, aby na niej
żyli.
Przekazał ją jednak całemu narodowi, a nie wskazał, że Icek ma żyć na tym kawałku gruntu,
Mosiek na tym, a Abraham, czy jeszcze inny Żyd na tym i tym. Krainę Kaanan mieli zamieszkiwać
razem wszyscy Żydzi.
Widzimy więc, że z Biblii można wywodzić prawo własności rzeczy pochodzących z przetworzenia
darów natury przez człowieka, ale w żadnym wypadku nie ma tam zapisu o możliwości prywatnej
własności gruntów.
I nic w tym dziwnego. Warunkiem niezbędnym dla dostępu każdego człowieka do darów natury jest
brak własności prywatnej gruntów.
Natomiast jej istnienie to agresja wymierzona w prawa innych ludzi. Zatem, gdzie tu jest miejsce na
„aksjomat o nieagresji”?
Społeczeństwo libertariańskie.
Czy się to komu podoba, czy nie, to ludzie współpracujący ze sobą tworzą jednocześnie
społeczeństwo. Nie ma jednak takiej grupy ludzi, w której interesy poszczególnych jednostek
zawsze są zgodne z interesem pozostałych. Dlatego każde społeczeństwo wytwarza pewne zasady
regulujące postępowanie w wypadku powstania konfliktu interesów. Takie reguły postępowania
posiadają także zwolennicy libertarianizmu. Podkreślają, że są one oparte na własności, wolności
osobistej, dobrowolności zawierania umów, aksjomacie o nieagresji i swobodzie „zawłaszczania
ziemi” nie będącej niczyją własnością.
Jeden z twórców libertarianizmu, a na pewno jednego z jego nurtów, minarchizmu, Murray Newton
Rothbard w swojej książce „O nową wolność. Manifest libertariański.” kreśli wizję świata gdzie
istnieje jedynie prywatna własności zarówno „ziemi”, jak i wszystkiego co powstało wskutek
„zmieszania czyjejś pracy z ziemią” oraz z usługami sądowniczymi i policyjnymi włącznie.
Nie mam najmniejszego zamiaru wyszukiwać w niej rozwiązań nielogicznych, czy wręcz ze sobą
sprzecznych.
Nie dlatego, że w niej ich nie ma. Są.
Jednak zadaniem, jakie przed sobą postawiłem jest wskazanie skutków proponowanych przez
libertarian rozwiązań, które starannie w swoich wypowiedziach omijają.
M. N. Rothbard opisuje miejscowość gdzie wszystko, łącznie z ulicami i chodnikami jest prywatne,
a na każdym rogu prywatnych ulic dyżurują prywatni ochroniarze, których zadaniem ma być
pilnowanie, aby każdy chcący skorzystać z jezdni lub chodnika wniósł stosowną opłatę oraz
niedopuszczenie by skorzystał z nich ktoś dotknięty karą ostracyzmu (chyba społecznego).
Zatem już w momencie zamiaru wyjścia ze swojego domu każdy człowiek żyjący w osadzie
libertariańskiej staje przed problemem, którym jest konieczność naruszenia prawa własności kogoś
posiadającego ulicę, czy chociaż chodnik.
I tutaj mamy pierwsze zderzenie z libertariańską zasadą negocjacji opłat.
Ile to jezdni i chodników można poprowadzić obok każdej posesji?
Można oczywiście poprowadzić mnóstwo krótkich uliczek przylegających do posesji, jeśli ma ona
kształt wieloboku, ale przy każdym boku tylko jedną. Lecz co będzie, jeśli właściciele wszystkich
uliczek zażądają takiej samej zapłaty? A jest to całkiem prawdopodobne, gdyż opłaty za korzystanie
z ulic mają nie tylko wystarczyć na utrzymanie ich w należytym stanie, ale również zwrócić
poniesione nakłady i zapewnić ich właścicielom możliwość dalszego inwestowania oraz „godne
życie”. Nie wnikam tu w kwestię, co każdy z nich rozumie przez to pojęcie.
Oczywiście mogą oni zachęcać do korzystania ze swoich ulic sytuując na nich sklepy, karczmy, czy
inne atrakcyjne przedsiębiorstwa. Co prawda dochodzi wówczas do kolejnej komplikacji, gdyż
należy do tych przybytków dostarczyć towary, ale przecież negocjacje pozwolą jakoś ten problem
rozwiązać, a dodatkowe koszty i tak pokryją konsumenci.
Czy tak, czy owak, wejście na kolejną uliczkę, czy ulicę będzie się wiązało z ponoszeniem dalszych
opłat, przy czym tak właściwie nie będzie możliwości wyboru jednej z wielu ulic. Albo droga
krótsza, albo znacznie dłuższa i co najmniej tyle samo w sumie kosztująca.
To w sytuacji, gdy jest to miasteczko średniowieczne.
W mieścinie współczesnej właściciel ze swojego domu nie tylko musi wyjść, ale musi doprowadzić
do niego energię, wodę, odprowadzić ścieki, wywieźć śmieci itd. itp. Czasami niestety ludzie
chorują, urządzenia techniczne ulegają awariom, może również zdarzyć się pożar lub wystąpić inna
klęska żywiołowa jak np. trąba powietrzna zrywająca dachy.
Na takie przypadki przezorny właściciel jest przygotowany, ma polisę ubezpieczeniową i umowy z
przedsiębiorstwami dostarczającymi odpowiednie usługi, przedtem negocjując z nimi wysokości
opłat.
Co jednak będzie w przypadku, gdy któreś z tych przedsiębiorstw np. straż pożarna lub lekarz nie
będzie miało odpowiedniej umowy na korzystanie z jezdni przebiegającej obok domu, gdzie
potrzebna jest natychmiastowa pomoc?
No cóż! Prywatna własność jest nienaruszalna, więc albo potrzebujący będzie musiał wezwać inne
przedsiębiorstwo (co narusza jego prawo swobodnego wyboru dostawcy usługi), negocjując
przedtem z nim wysokość zapłaty, albo wezwany przez niego podmiot podejmie negocjacje z
właścicielem ulicy.
Proste, prawda? Wszystko na zasadzie dobrowolności zawierania umów.
A jak będzie w dużym współczesnym mieście, gdzie potrzebna jest komunikacja zbiorowa, w tym
metro? Czy wówczas pod każdą granicą własności gruntów na powierzchni też ochroniarze będą
pilnowali wniesienia przez pasażerów stosownych opłat? A co będzie w przypadku, gdy jednemu
lub kilku z pasażerów właściciel nie pozwoli przejechać przez swoją własność?
Ktoś może powiedzieć, że czepiam się nieistotnych szczegółów, bo przecież wszyscy właściciele
ulic w mieście mogą stworzyć jedno przedsiębiorstwo i negocjować z wszystkimi właścicielami
przedsiębiorstw dostarczających różnorodne usługi opłaty abonamentowe umożliwiające
korzystanie ze wszystkich ulic w mieście. Bez ograniczeń.
Im będzie obojętne skąd dostaną pieniądze, byle dostawali na „godziwe życie”.
Nie będzie to miało znaczenia również dla przedsiębiorstw dostarczających usługi. Przecież i tak te
koszty zostaną w ostatecznym rachunku zapłacone przez konsumentów. I najważniejsze dla
libertarian: nie będą to „wyszarpane” przez „zbójeckie państwo” podatki, ale normalna,
„dobrowolna”, zapłata za towar/usługę.
Jest w tym jednak pewien szkopuł. Jedno przedsiębiorstwo, toż to monopol, w dodatku z daleka
pachnący „socjalizmem”.
Rothbard zdawał sobie sprawę z absurdalności swoich propozycji oraz kosztów funkcjonowania
takiego miasta i dlatego tak niby tymczasowo, marginalizując problem, wprowadza pojęcie
„minarchizmu”, czyli przewiduje możliwość istnienia „minimalnego państwa” w „maksymalnej
anarchii”.
Lecz państwo, to wspólnota, a wszystko co wspólne, to według libertarian jest niczyje i może w
każdej chwili być przez kogoś „zawłaszczone”.
Wyjściem z tego splotu przeciwności jest monarchia. Ot! wszystko co w państwie demokratycznym
należy do wszystkich, w monarchii staje się prywatną własnością władcy.
W tym momencie libertarianie oddychają z ulgą, bo przecież królowi, czy jak tam się władca
nazwie, można minimalne podatki, najlepiej pogłówne, zapłacić. On w zamian dostarczy
możliwość korzystania ze swoich (prywatnych!) ulic i dróg.
Takie rozwiązanie wcale nie zadowala „prawdziwych” libertarian. Oni nie chcą słyszeć nawet o
takim drobnym odstępstwie od swoich poglądów jak „minarchizm” przewidujący płacenie
minimalnego podatku pogłównego, ale jednak PODATKU.
Wyjściem z tej sytuacji jest nie korzystanie z dróg, ulic i innych usług dostępnych po zapłaceniu
podatku oraz oczywiście jego nie płaceniu.
Jak tego dokonać? Otóż w sposób bardzo prosty. Być samowystarczalny, czyli samemu produkować
wszystko co jest potrzebne do życia i pracy.
Tutaj istnieją dwie możliwości:
1) Właściciel jakiegoś terenu prowadzi gospodarstwo jedynie z pomocą własnej rodziny.
Jeśli jest posiadaczem odpowiedniej wielkości obszaru, to może produkować na nim nie tylko
żywność, ale również wszystkie inne dobra. Może również pozostać na etapie produkowania
jedynie przedmiotów o stopniu skomplikowania technicznego na poziomie cepa.
Wolno mu? Wolno! To jego wybór.
Jednak lata lecą, właściciel się starzeje, dzieci dorastają i co wówczas? Kazirodztwo, czy wymarcie
rodziny? Przecież odwiedziny u jakiegoś sąsiada, aby znaleźć współmałżonka dla dziecka, wiążą
się z naruszeniem prawa własności władcy, lub zapłaceniem podatku.
2) Na terenie należącym do kogoś mieszkają inni ludzie, nie posiadający gruntu, ale przecież
potrzebujący wielu rzeczy do przeżycia. Mogą je otrzymać od właściciela gruntu, ale muszą to
odpracować, gdyż w zamian nie mają nic innego do zaoferowania.
Ludzie znajdując się na czyimś gruncie albo naruszają jego prawo własności, albo czynią to za jego
zgodą.
Dla libertarianina wszystko, co znajduje się na, pod i nad „zawłaszczonym” przez niego gruntem, a
więc minerały, rośliny, czy bydło, to „ziemia”, która jest jego własnością. Czy ludzie to też
„ziemia”?
Z drugiej strony, libertarianie jako zwolennicy absolutnej wolności, deklarują swoje obrzydzenie
niewolnictwem.
Jaki zatem byłby status takiego zamieszkującego na jego własności człowieka?
Taka osoba, jako człowiek wolny, mogłaby nie zgodzić się na warunki zaproponowane przez
właściciela i zamieszkać na gruncie władcy lub innego posiadacza gruntów, ale wszędzie miałaby
alternatywę: zawrzeć z właścicielem gruntu „dobrowolną” umowę określającą warunki na jakich
może tam przebywać, albo szukać dalej swojego miejsca na Ziemi. Szkopuł jednak w tym, że
musiała by to robić „na głodniaka”, ponieważ zjedzenie dzikich owoców lub napicie się wody
źródlanej, to kradzież, gdyż znajdują się one na prywatnym terenie i są własnością jego posiadacza.
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby zaproponowany tym ludziom przez właściciela status był dokładną
kopią znanego z carskiej Rosji „poddanego”. Człowieka mogącego po uzyskaniu zgody ziemianina
opuścić dany teren, ale muszącego na każde wezwanie nań powrócić. Przy czym jeśli w
międzyczasie np. pracując jako kupiec uzyskiwał dochody, to były one automatycznie własnością
jego pana..
Byłby to zatem statut niewiele różniący się od niewolnictwa.
Można oczywiście szukać rozwiązań mających pozory uniknięcia sprzeczności pomiędzy
deklarowanymi oficjalnie, a rzeczywistymi dążeniami libertarian.
Takie rozwiązania to np. wykupienie zezwolenia na jednorazowe albo wielokrotne wejście na teren
władcy, czy innego właściciela ulicy lub terenu; zezwolenie ludziom „poddanym” na
przemieszczanie się po obszarach będących własnością różnych osób i nawet na podjęcie tam pracy.
Dla wygody zezwolenie na opuszczenie terenu właściciela nazwijmy paszportem, zezwolenie na
wejście na cudzy teren nazwijmy wizą, a będziemy mieli obraz dążeń libertarian.
Mieści się w nim z powodzeniem wołanie o nie ingerowanie rządów w „dobrowolne” umowy
pomiędzy posiadaczami gruntów i środków produkcji, a pracownikami najemnymi. W takim
społeczeństwie „rząd”, w osobie właściciela gruntu, bądź środków produkcji, będzie stroną
zawierającą umowę.
Sytuację, gdzie rząd był stroną zawierająca umowę z wszystkim pracownikami już
„przerabialiśmy”.
Tymczasem libertarianie proponują zorganizowanie całego mnóstwa kraików
„anarchistycznych”.Tylko pozornie anarchistycznych, gdyż mają to być mniejsze lub większe
obszary, gdzie jedynym prawem ma być kaprys właściciela gruntów. A co się stanie, gdy „ziemia”
w postaci ludzi się zbuntuje? Mieszkańcy Kambodży na własnej skórze odczuli „przyjemności”
libertarianizmu pod rządami Pol Pota.
***********
W tym rozdziale miałem zamiar zająć się także proponowanym przez libertarian systemem
prawnym. Oczywiście: całkowicie prywatnym.
Czy jednak można poważnie traktować, szczególnie w świetle powyżej wykazanych sprzeczności,
propozycję oparcia go na systemie istniejącym na Islandii w IX-XII wieku? Zmodyfikowanym
jedynie o instytucję „łowcy nagród”, „wynalazek” Dzikiego Zachodu z okresu masowego
mordowania Indian.
Cała ludność tej wyspy liczyła wówczas od kilkuset, do najwyżej, w końcowych latach tego okresu,
kilku tysięcy osób.
Ucieczka z niej nawet dzisiaj nie jest łatwa, a wszyscy mieszkańcy mogli znać się, chociażby tylko
z widzenia. Tylko w takim przypadku ostracyzm społeczny mógł odegrać decydująca rolę w dziele
przywoływania do porządku osoby nieprzestrzegające norm społecznych.
Sam fakt dobrowolnej rezygnacji mieszkańców Islandii z tego systemu powinien być dla libertarian
sygnałem jego nieprzydatności w większych społeczeństwach. Jednak nie jest, co dodatkowo
świadczy o tej ideologii.
Nie ma sensu rozpatrywać dalej możliwości funkcjonowania tak zorganizowanego społeczeństwa,
bo okres niewolnictwa i poddaństwa ludzkość przechodziła już dawno.
Oficjalnie. Nie ma bowiem również najmniejszej wątpliwości, że w wielu krajach, wiele zjawisk i
wiele przepisów prawa w dalszym ciągu wskazuje na ich aktualność.
Sankcjonowane są nawet w tak „walczących o wolność” krajach, jak USA, czy cała Unia
Europejska, o krajach do niej aspirujących nie wspominając.
Ale to zupełnie inna historia.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 16:05, 19 Paź 2008    Temat postu:

Ten tekst sam w sobie jest zaklamaniem i moze skutecznie zerowac na niewiedzy osob postronnych i nie znajacych tematu. To proste. Teraz moja kolej:

Ostatnio strony prawicowe przeżywają prawdziwy najazd zamordystów i innych socjalistów różnych odłamów.
Wszyscy rozpoczynają dyskusję w ten sam sposób: złem całego świata jest krwiożerczy kapitalizm, a następnie wychwalą gospodarkę ZSRR-u (za wydolność i wielość dóbr pod dostatkiem w handlu).
Na prawdziwość swoich poglądów nie przedstawiają jednak żadnych argumentów posługując się
tylko kilkoma hasełkami lub kierując pytającego na strony z materiałami propagandowymi (które de facto propaguja systemy totalitarne).
Wielokrotnie używają nie tylko tych samych argumentów, ale wprost tych samych słów.
Są oczywiście też pomiędzy nimi pewne różnice: jedni zaczynają prezentując od samego początku
skurwysynstwo i napastliwość, inni robią to nieco później.
O czymś takim jak ciągłe powtarzanie jednego pytania i ciągłe twierdzenie, że nie otrzymali na nie
odpowiedzi nie warto nawet wspominać. To jeden z dwu podstawowych kanonów ich sposobu
dyskusji.
Drugim jest założenie, że wszystko co napisali, jest prawdą niepodważalną i jest dowodem samym w sobie.


Czy osoby o lewicowych pogladach sa na tyle bezczelne by szukac usprawiedliwienia dla ZBRODNI Stalina, Mao, Guevary, Pol Pota, Lenina czy Castro?

Czy osoby o lewackich pogladach maja zamiar byc na tyle bezczelne aby narzucac swoje zamordystyczne "widzimisię"?
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
cyb
Gość






PostWysłany: Nie 16:34, 19 Paź 2008    Temat postu:

Na razie rzucił mi się jeden fragment
Cytat:
Mieszkańcy Kambodży na własnej skórze odczuli „przyjemności”
libertarianizmu pod rządami Pol Pota.

Ha, a jednak libertarianizm był gdzieś na świecie

Cytat:
statnio strony prawicowe przeżywają prawdziwy najazd zamordystów i innych socjalistów różnych odłamów.

No akurat tego nie zauważyłem, prawicowców i libertarian wchodzących na strony socjalistów zauważam (sam czasem coś napisze u jakiś socjalistów) Rolling Eyes
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 17:00, 19 Paź 2008    Temat postu:

Cytat:
Ha, a jednak libertarianizm był gdzieś na świecie


Cyb, och ty jeden Mikkolubie! Evil or Very Mad

Jak bys nie wiedzial ze libertarianizm istnial rowniez w ZSRR (za np. Stalina), Kubie (F. Castro), Chinach (za Mao), Rumunii (za Ceausescu) no i takze w Kambodzy! Jak mogles sie tego nie domyslec, przeciez to takie oczywiste! SmileSmileSmileSmile Buahahha...


Natomiast łagry to byly przeciez prywatne wiezienia, moze tego tez nie wiedziales? Smile


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 17:02, 19 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamfit
Gość






PostWysłany: Nie 17:06, 19 Paź 2008    Temat postu:

Przecież ZSRR był własnością prywatną Stalina, Kuba własnością Castro, więc full libertarianizm
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 18:49, 19 Paź 2008    Temat postu:

I mieli na uwadze swój interes, więc w dodatku obiektywizm Wink
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aregirs
Gość






PostWysłany: Pon 10:41, 20 Paź 2008    Temat postu:

Cytat:
z własnego doświadczenia wie, że dopóki gdzieś nie przeczytał lub nie usłyszał o „samoposiadaniu siebie” nigdy o sobie jako swoim własnym posiadaczu nie myślał. Wręcz przeciwnie.


Smutne. Przyznam, że po przeczytaniu tego zdania mój stosunek do komunistów (ideowych) się zmienił. Mogłem do tego dojść wcześniej, ale stało się to dopiero teraz. Przestaję ideowych komunistów nienawidzić, albo nie lubić: ja im współczuję - żal mi ich.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Stabik
Gość






PostWysłany: Śro 6:37, 22 Paź 2008    Temat postu:

Po kilku zdaniach:
Kod:
Ostatnio strony lewicowe przeżywają prawdziwy najazd libertarian i kolibrów różnych odłamów.
Wszyscy rozpoczynają dyskusję w ten sam sposób: zbrodniami stalinowskimi obciążają
socjalistów, a następnie chwalą innego dyktatora-ludobójcę, Pinocheta. Natomiast swoje ideologie
przedstawiają jako wywodzące się z prawa naturalnego i pełnej wolności.
Na prawdziwość swoich poglądów nie przedstawiają jednak żadnych argumentów posługując się
tylko kilkoma hasełkami lub kierując pytającego na strony z materiałami propagandowymi swoich
partii.
Wielokrotnie używają nie tylko tych samych argumentów, ale wprost tych samych słów.
Są oczywiście też pomiędzy nimi pewne różnice: jedni zaczynają prezentując od samego początku
chamstwo i napastliwość, inni robią to nieco później.
O czymś takim jak ciągłe powtarzanie jednego pytania i ciągłe twierdzenie, że nie otrzymali na nie
odpowiedzi nie warto nawet wspominać. To jeden z dwu podstawowych kanonów ich sposobu
dyskusji.

skończyłem czytać tekst, ponieważ zdania nie tyle co są kłamstwami o które można by się spierać lecz oczywistościami, przy których chęć zmiany ich postępowania mizernieje do cna i jedynie przychodzi mi na myśl cytat z podpisu Aregirsa(polecam film)
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SaberTooth
Gość






PostWysłany: Sob 15:53, 25 Paź 2008    Temat postu:

Zlepek sofizmatów, kompletnie chaotycznych, dzięki którym na pierwszy rzut oka widać ignorancję wynikająca ze złej woli autora. Olać.
Z takim nie pogadasz. Zarzuci Cię do własnej poziomu rzucania erystycznymi trikami, a potem pokona.

Jednak lata lecą, właściciel się starzeje, dzieci dorastają i co wówczas? Kazirodztwo, czy wymarcie
rodziny? Przecież odwiedziny u jakiegoś sąsiada, aby znaleźć współmałżonka dla dziecka, wiążą
się z naruszeniem prawa własności władcy, lub zapłaceniem podatku.


Boże, to jest hicior miesiąca. Very Happy Surprised

Porownajcie sobie powyzszy tekst napisany przez komuniste z tym autorstwa tradycjonalistycznego nacjonalisty:
Kwestia uznania obiektywności określonych zasad i ładu jest kwestią wiary nie racjonalistycznego przewodu, w stylu jaki nam zaprezentowałeś. Jeśli Ty żadnych takich zasad nie uznajesz to pozostaje Ci tylko współczuć pustki Twojego faktycznego nihilizmu. Pomijając już fakt, że i Ty pozostajesz wyznawcą wychodzącej z przedracjonalnych przesłanek ideologii anarchistycznej opartej na pewnych apriorycznych dogmatach: subiektywny komfort jednostki ludzkiej jako dobro najwyższe, specyficzna koncepcja wolności (którą to ideologię można zresztą dość łatwo zaatakować i przewodem racjonalnym w jej żałośnie naiwnych planach "zmiany ludzkiej świadomości").

Viperku, czy mozesz podac linka do tego tekstu??


Ostatnio zmieniony przez SaberTooth dnia Sob 15:59, 25 Paź 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Viperek
Gość






PostWysłany: Sob 19:24, 25 Paź 2008    Temat postu:

Cytat:
Viperku, czy mozesz podac linka do tego tekstu??

yyyy, jest na górze tematu ale dam jeszcze raz:
[link widoczny dla zalogowanych]
Chyba, że chodziło o inny link, ale innego nie mam, komuch podał ten.


Ostatnio zmieniony przez Viperek dnia Nie 10:44, 26 Paź 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SaberTooth
Gość






PostWysłany: Nie 6:18, 26 Paź 2008    Temat postu:

Dzięki, ślepy byłem. xP
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Fender
Gość






PostWysłany: Sob 22:35, 01 Lis 2008    Temat postu:

to im wklej [link widoczny dla zalogowanych] ciekawe co na to powiedzą Wink
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gigabyte
Gość






PostWysłany: Nie 3:37, 02 Lis 2008    Temat postu:

Niestety libertariańscy komuniści nie uznają ankapów za libertarian, co zresztą widać tam w tekście. No i też pieprzą głupoty, bo przypisują nam popieranie wielkich korporacji (na przywilejach państwa rzecz jasna), popieranie rządu i chęć wynisczenia środowiska. Confused
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Viperek
Gość






PostWysłany: Nie 4:39, 02 Lis 2008    Temat postu:

Ja już z nimi nie dyskutuje.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Widmo




Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 50
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 5:51, 02 Lis 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Z tego co tam napisali wynika że wolnorynkowcy za***ali nazwę libertarianizm.

~Aregirs


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SaberTooth
Gość






PostWysłany: Nie 6:16, 02 Lis 2008    Temat postu:

Noam Chomsky libertarianinem!?!?!?

A ten powyższy link dotyczy chyba tzw. mutualizmu, anarchosocjalizmu lub anarchosyndykalizmu. Nie rozrozniam zasadniczo..
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
cfo
Gość






PostWysłany: Nie 7:22, 02 Lis 2008    Temat postu:

Podziwiam niektórych, że w ogóle przeczytali ten bełkot...Ja po kilku zdaniach wysiadłem.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gigabyte
Gość






PostWysłany: Nie 15:49, 02 Lis 2008    Temat postu:

SaberTooth napisał:
A ten powyższy link dotyczy chyba tzw. mutualizmu, anarchosocjalizmu lub anarchosyndykalizmu. Nie rozrozniam zasadniczo..


Szkoda, bo mutualiści w pewnych kwestiach bardzo mądrze gadają. No i wszyscy znani libertarianie (Rothbard, Konkin, Hoppe) nimi się inspirowali.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aregirs
Gość






PostWysłany: Nie 15:53, 02 Lis 2008    Temat postu:

Gigabyte napisał:
Niestety libertariańscy komuniści nie uznają ankapów za libertarian, co zresztą widać tam w tekście. No i też pieprzą głupoty, bo przypisują nam popieranie wielkich korporacji (na przywilejach państwa rzecz jasna), popieranie rządu i chęć wynisczenia środowiska. Confused


"Libertariańscy komuniści" nie uznają libertarian za libertarian, "anarchiści" nie uznają anarchistów za anarchistów. Ale fajne Wink
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Viperek
Gość






PostWysłany: Pon 8:58, 03 Lis 2008    Temat postu:

W sumie można by skontrargumentować ten artykuł jak komuś się chcę.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aregirs
Gość






PostWysłany: Pon 11:15, 03 Lis 2008    Temat postu:

Viperek napisał:
W sumie można by skontrargumentować ten artykuł jak komuś się chcę.


Las rąk Wink
Ale można Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Flanky
Gość






PostWysłany: Pon 12:22, 03 Lis 2008    Temat postu:

Za takie coś to tylko za gratyfikacją finansową. Za darmo takiego nakładu pracy w taką bzdurę wkładać się nie chce. Po prostu.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Sympatyków Janusza Korwin-Mikkego Strona Główna -> Ideologia, religia, światopogląd Wszystkie czasy w strefie GMT - 3.5 Godziny
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin